sobota, 15 grudnia 2012

Małe podsumowanie.


Zbliżają się Święta i czas na jakieś małe podsumowanie. Taki mały bilans strat i zysków ;)
Nie będę tu rozliczał mojego życia prywatnego, a skoncentruję się na samej pracy.
      Na pewno najważniejszym wydarzeniem tego roku był odbiór nowego auta. Po 7,5 latach eksploatowania Straliska i przejechaniu razem ponad  1 000 000 km przyszedł czas rozstania i tandemik został zastąpiony ciągnikiem z naczepą.
Po 16 latach uprawiania tego zawodu (z małą przerwą) to pierwszy raz, kiedy dostałem całkiem nowe auto. Stralis co prawda też nie był stary, gdyż jak go dostałem miał 6 miesięcy i 57 tys. km. Ale nie można powiedzieć, że był "funkiel nówka". Muszę przyznać, że to super uczucie. Ten zapach, ten klimat. Niby nic, a jednak jest spora adrenalinka. Do tego całą otoczka, którą stworzyło moje szefostwo, dodało całej tej sytuacji kolejnego smaczka.
Jadąc do dealera nie wiedziałem, że jadę po odbiór nowego auta, tylko, że jadę po wynajęty ciągnik... Ale nię będę się teraz o tym rozpisywał. Podsumowując, był to jeden z najlepszych momentów w mojej dotychczasowej "karierze".
Dodatkowym smaczkiem była przesiadka z tandemu na ciągnik z naczepą. Wbrew pozorom różnice są naprawdę duże, a szczególnie teraz, w zimie :P
      Tematem dominującym w tym roku na pewno był KRYZYS. Mam go szczerze dość. Wszędzie dookoła tylko kryzys. Wcześniej tylko się o tym mówiło, ale nadszedł ten czas kiedy dotknął bezpośrednio i moją firmę. Niestety. Nie będę wdawał się w szczegóły, ale nie życzę nikomu tego "doświadczenia". Pamiętam, rok temu mówiło się o przełomie i o końcu kryzysu. Tymczasem rok się kończy, a przełomu nie było, a i końca kryzysu nie widać. Teraz gadka się powtarza i mówi się o przełomie pod koniec 2013 roku, ale czy można ufać politykom? Heh. Sami sobie odpowiedzcie.
      Na pewno ważnym momentem było założenie bloga. HEH. Dziwne to wydarzenie. Natrafiłem w necie na kilka fajnych blogów i kanałów na YouTube i też się skusiłem. Nolibab, KD Truck, PolskiTrucker, Tkaczykowski, Szwagier...
Fajnie widzieć, że są ludzie z taką samą pasją jak moja i fajnie, że chcą się dzielić swoimi doświadczeniami. Na pewno nie mam żadnej misji, jak np. KD Truck, koncentrujący się na pomocy przyszłym driverom, czy Tkaczykowski, który chciał zmienić postrzeganie truckerów przez resztę społeczeństwa. Nie. Na pewno nie przyświeca mi żaden cel i na pewno nie mam do powiedzenia tyle, co wspomnieni tu blogerzy-truckerzy, aczkolwiek odkryłem coś, co sprawia mi sporo przyjemności, więc póki co dalej zamierzam to kontynuować.
      Na koniec, sądząc, że być może to ostatni wpis w tym roku chciałbym BARDZO SERDECZNIE PODZIĘKOWAĆ wszystkim, którzy zechcieli znaleźć chwilę na przeczytanie moich blogowych wypocin, którzy zechcieli obejrzeć moje filmiki na YouTube, i w końcu tym, którzy zechcieli zajrzeć i dołączyć do mnie na Facebook'u.
DZIĘKUJĘ WAM WSZYSTKIM !!!
Korzystając z okazji pragnę życzyć Wam Spokojnych, Radosnych Świąt w gronie Rodziny, kierowcom tylu powrotów, ile wyjazdów, a wszystkim po kolei spełnienia Bożo Narodzeniowo - Noworocznych życzeń.



Truckmaniac

piątek, 23 listopada 2012

Kryzys?


Kolejna trasa zaczęła się jak zwykle w niedzielę wieczorem. Cała droga do Paryża przebiegła bez najmniejszych problemów, tak samo jak i rozładunki.  We wtorek o 14:30 byłem już rozładowany w Mitry-Mory, w pobliżu portu lotniczego Charles de Gaulle. Zadzwoniłem jak zwykle do bossa, ale tu, o dziwo, zamiast dać mi załadunek na powrót, usłyszałem, że nic nie ma. W związku z tym, pojechałem do Le Thillay, do firmy, z którą od lat współpracujemy. To w sumie rzut beretem od ostatniego rozładunku, a miejsce znajome i bezpieczne. Dodatkowo i prysznic jest na miejscu i kumple, którzy są w okolicy również tam zjeżdżają, więc przynajmniej nie jest nudno.
Oczekiwanie na ładunek przedłużyło się do czwartku rano!!! Dobrych kilka lat minęło, kiedy ostatni raz tak długo stałem bez roboty. Nie wiem, czy to zasługa trwającego kryzysu, czy może zbliżających się Świąt? Kiedyś było tak, że przed Świętami pracy było dwa razy tyle, co normalnie, ale od 2-3 lat ta tendencja się kompletnie odwróciła. Teraz przed Bożym Narodzeniem jest kompletny zastój. Tyle, że jeszcze trochę za wcześnie. Tak się spodziewałem takiej sytuacji, gdzieś za 2 tygodnie, a nie teraz...
Ostatnimi czasy dzięki właśnie takim sytuacjom zaczynam się poważnie zastanawiać nad przyszłością. Wszędzie tylko o kryzysie się mówi. Wcześniej się tylko mówiło, a teraz zaczynamy to odczuwać na własnej skórze. Coraz mniej ładunków za coraz niższe stawki.
Od razu przypomina mi się sytuacja mojego serdecznego kolegi z Rovigo, Matteo. Firma, w której pracował zbankrutowała. Matteo przez ponad rok szukał pracy i nic nie znalazł. Oczywiście można znaleźć, ale albo pracodawcy oferują kontrakt na Słowacji, lub w Rumunii, albo na krajówce, na chłodni i jazda niemalże 24/24h... W końcu nie widząc rozsądniejszego wyjścia zrobił licencję i wziął w leasing swojego konia z naczepą.
Z boku wygląda to pięknie. Śliczne, nowe 500 konne Volvo z nową naczepą. Pomyśleć by można, że w sumie ta utrata pracy na dobre mu wyszła. Niestety są to tylko pozory.

Ostatnio siedzieliśmy trochę u niego "w papierach" i co się okazuje? Opłacalność takiego przedsięwzięcia jest sprawą mocno umowną. Są miesiące, że faktycznie zostanie mu na czysto trochę ponad 3 tysie €, ale są i miesiące słabsze, kiedy nie ma nawet 2000... I nie ma tu mowy o trzynastce, czternastce, urlopie płatnym itp.  Teraz jeszcze jest powiedzmy OK. Matteo jest kawalerem i mimo swoich 35 lat, mieszka ciągle w domu rodziców. W sumie nic dziwnego. W jego sytuacji po co mu mieszkanie? W każdym razie ma na utrzymaniu tylko siebie. Do tego zestaw jest nowy i nie wymaga wkładu finansowego. Kilometry jednak uciekają i auto nie młodnieje. To trzeba opony kupić, to coś wymienić, to jakąś obsługę zrobić, a wszystko kosztuje. Jednym słowem MASAKRA.
Zawsze marzyło mi się, że kupić swoje auto, ale właśnie rozmowy z moim szefem i m.in. z Matteo skutecznie mi ten pomysł wybiły z głowy.
Wracając jednak do kryzysu. Ile jeszcze potrwa? Czy może w ogóle nie minie? Może to już jest nasza nowa rzeczywistość? A może Unia się rozpadnie? A jeśli nic się nie zmieni, ile jeszcze moja firma wytrzyma? Trudno o optymizm, kiedy dookoła widzi się tylko upadające firmy, a nowych w ich miejsce nie ma. Każda miejscowość straszy pustymi halami. Wszędzie magazyny do wynajęcia, do sprzedania...
Pamiętam dokładnie rok temu politycy się wypowiadali, że ten rok będzie przełomowy i od tego roku zacznie się "ruszać" ekonomia. Tymczasem 2012 ma się ku końcowi. Niestety tylko rok, bo z tego, co widzę kryzys trwa i ma się całkiem dobrze.

środa, 14 listopada 2012

Mały, jesienny dół


Trzeci tydzień mija od ostatniego posta, a mi jakoś pomysły się skończyły. Może to ten jesienny nastrój?
A może raczej fakt, że zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, a więc czas, kiedy wybieram się ze swoją Rodziną do kraju. W tym roku odpuściliśmy sobie wakacje, więc w Polsce nie było nas cały rok.
Raz na rok móc pojechać do kraju, spotkać się z Rodziną i przyjaciółmi...Ot i ta piękniejsza strona emigracji. Wszystko ładnie z boku wygląda, ale to tylko powierzchowność.
Co mi dało opuszczenie kraju i co musiałem dla tego poświęcić? Warto?
Ostatnimi czasy wciąż nad tym rozmyślam i najgorsze jest to, że nie potrafię znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Nie wiem, czy w ogóle taka istnieje?
Bilans strat i zysków powiedzmy, że wychodzi na zero, tylko czemu w takim razie nie mogę pozbyć się uczucia, że coś po drodze spieprzyłem?
Czy decyzje kolejno podejmowane były słuszne? Pewnie nie wszystkie. Czy dobry kierunek obrałem? Czy dobrze pokierowałem swoim życiem?
A co, jeśli nagle się okaże, że to wszystko psu na budę?
Ot, taki właśnie nastrój ostatnio mi towarzyszy. Dlatego właśnie nie lubię jesieni. Wraz ze słońcem znika mój pogodny nastrój.
Jak to śpiewa w jedym kawałku Luxtorpeda: GDZIE JEST MOJA SEROTONINA ?!

Dobrze, że kolejne trasy szybko lecą. Jeszcze troszkę ponad miesiąc i to najbardziej oczekiwane kółko. Tym razem osobówką ;)
Myślę, że jak się spotkam z teściem, trochę pogramy, trochę wypijemy to i nastrój się polepszy.

Póki co, sorki za lekko zdołowany post. Na szczęście bardzo krótki to i dół mniejszy ;)

środa, 24 października 2012

Paryż trochę inaczej


W tym tygodniu Paryż. Zapowiadało się tak zajebiście...
Nie, żeby mi jakoś specjalnie zależało na pojedynczych rozładunkach. Nie, nie, nie. Myślałem, że będzie ciekawie, w końcu coś innego. Rozładować się miałem we wtorek o 6 rano w dużym centrum handlowym na obrzeżach Paryża (Rosny2). A dokładniej na "budowie" na terenie tegoż centrum. Lubię takie miejsca, bo to taka odskocznia od "normalności".
No ale cóż. Moje wyobrażenie, a może raczej pobożne życzenie to jedno, a rzeczywistość to drugie...
Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy jesteście kierownikiem robót. Na dowiezienie i rozładowanie i w ogóle wszelkie prace poza terenem samej budowy macie czas od zamknięcia Centrum aż do jego otwarcia. Tutaj wydawało mi się logiczne, że skoro otwarcie jest o 10, to kazali mi przyjechać na 6 rano. Prawda?
Okazało się jednak, że oprócz mnie przyjechały jeszcze 2 ciężarówki z tym samym towarem (płytki marmurowe) i dodatkowo jedna z regipsami. Tutaj jeszcze nic złego się nie dzieje, ale zaczyna...
Staliśmy tam pod szlabanem jak te debile aż do 8 rano!!!
No kurde jak teraz rozładować 4 auta jednym widlakiem w 2 godziny? Paranoja! Pierwszy wjechał gość z płytkami. ja byłem drugi, ale coś mnie tknęło i wjechałem od razu za nim. Całe szczęście.
Tylko na tą jedną ciężarówkę zeszła 1godzina i 40 minut! Mamy więc 9:40 i zaczynają zrzucać mój towar. Tuż przed 10 przyjeżdża ochrona i każe mi wyjeżdżać. Kategorycznie odmówiłem. Skoro zaczęli, mają skończyć. Chaos się taki zrobił, że czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Ze swojej strony powiedziałem tylko, że w tym stanie się stąd nie ruszę. Są dwa wyjścia. Albo mnie rozładują do końca, albo załadują mi ten towar, który zdążyli już rozładować i wtedy jadę rozładować to do naszego depozytu, a potem niech sobie radzą.
Żałuję tylko, że w całym tym, zamieszaniu nie przyszło mi do głowy nakręcić tego zajścia. HAHAHA
Kierownik budowy, architekt, kierownik ochrony i dyrektor całego Centrum. Kłócili się, jak dzieci w piaskownicy o wiaderko i grabki :P
Efekt był taki, że Dyrektor Centrum zagroził kierownikowi budowy, że jeżeli natychmiast nie opuszczę terenu Centrum, to zamknie budowę...
Tu już było jasne, że muszę wyjechać. Nie zwrócili tylko uwagi na jeden, drobny szczegół. W tym czasie, kiedy oni się między sobą "żarli", to robotnicy skończyli mnie rozładowywać. O ile na pierwszą ciężarówkę (z identyczną ilością tego samego towaru) potrzebowali 1:40h, to mnie zrzucili w niewiele ponad pół godziny...Czyli można ;)
Ręce opadają.
Tak czy siak. Udało się. Trochę nerwów mnie to kosztowało, ale się udało. Kolejne dwie ciężarówki zostały na zewnątrz do zamknięcia Centrum, bodajże do 22.
Takie skrzynie wiozę spod Torino w okolice Verony
Załadunek szeryf znalazł dopiero po południu, ale to już była formalność. We wtorek po południu załadunek. W środę rozładunek w Torino. Dodatkowo udało mi się załadować kolejny ładunek w okolice Verony, więc dalej szło już jak z płatka. Jutro tylko rozładuję się w Sommacampagna przed południem, potem pojadę sobie na myjnie i jakąś obsługę zrobię na bazie.
Na piątek planu jeszcze nie znam, ale pewnie jak zwykle pokręcę się w koło komina a wieczorem załaduję kolejne "kółko".
Na pewno ta trasa miała być ciekawa i ciekawa była. Na pewno na długo zapadnie mi w pamięci, ale chyba nie o taką "ciekawość" mi chodziło...

czwartek, 18 października 2012

Powtórka z rozrywki


Drugi tydzień z rzędu robię to samo kółko. Nie narzekam, bo fajna trasa. Dodatkowo, zamiast nadkłądać drogi i lecieć przez Luksemburg, już tego nie robie, bo się po prostu nie opłaca. Na dzień dzisiejszy paliwo tam kosztuje tyle, co we Francji. Oczywiście na pompie widać cenę niższą, ale nie ma to związku z ceną paliwa, tylko z odpowiednikiem naszego podatku VAT, który i tak przecież odciągamy. W Luksemburgo VAT wynosi 10%, a we Francji 19,6%. Jeżeli z ceny z pompy odliczymy te wartości, wychodzi nam to samo...
Gdzie te czasy, kiedy na Luxie paliwo kosztowało niemalże połowę ceny...
Tak czy siak, realia są jakie są i trza się do tego dostosować. W związkuz tymi cenami już nie nadkładam drogi, tylko jadę po prostu najkrótszą. Zamiast ze Szwajcarii jechać na Strasbourg, wcześniej (za Colmar) odbijam na "landówkę" D459, którą jadę przez (płatny) tunel Maurice Lemaire, w strone St. Die des Vosges, a dalej N59, N333, która przechodzi w A33 do Nancy i następnie A31, N4 w stronę Paryża. Później już tylko odbijam na N44 do Reims i za Reims wskakuję dopiero na A26, którą jadę już niemal do celu.
Dobrze sie tam jeździ, bo i droga dobra a i widoki super. Zresztą zawsze wolałem landówki od autostrad...
Do klienta dojechałem we wtorek o 11, tym razem jednak nie rozładowali mnie od ręki, jak to się dzieje zazwyczaj, a kazali mi czekać do 13 (bo tak mam robioną awizację). Jakoś wcale mnie to nie zmartwiło, a wręcz przeciwnie. Poszedłem sobie pod prysznic, posprzątałem jak należy w kabinie, a i czas był na spokojny obiad. Czego chcieć więcej?
Po rozładunku dowiedziałem się od szefa, że i tak nic mu się nie udało znaleźć na dzisiaj, także mój ewentualny pośpiech i tak nic by się nie zdał. Czasem trzeba po prostu pozwolić by sprawy toczyły się po swojemu :)
Załadunek mam od naszej zaprzyjaźnionej firmy z Roncq (koło Lille) na środę rano. Też super. Od miejsca zrzutu miałem do przejechania ok.140 km, więc bez pośpiechu się tam przestawiłem. Na miejscu byłem ok 16 więc czasu do zagospodarowania mnóstwo. Skoczyłem do pobliskieo Lidla na małe zakupy, a potem samym koniem do centrum Tourcoing zatankować 300l paliwa. Na tym, co mam w kotle powinienem był dojechać do Luxa, ale potem i tak nie mógłbym się zatankować do pełna, bo na karcie DKV jest limit dzienny 1500€, co na dzień dzisiejszy stanowi trochę ponad 1150 l. diesla, a w kotły wchodzi mi 1300 l.
To bardzo ważne w naszym przypadku, żeby "na powrocie" tankować się do pełna, bo we Włoszech ceny paliw mamy chyba z kosmosu. Nie wiem, czy to najdroższe paliwo w Europie, ale jeśli nie, to na pewno prawie. Na dzień dzisiejszy ropa kosztuje tam ok 1,70 €/l. Nieźle, co?
Dlatego właśnie wracając z trasy wszyscy tankujemy się na maksa i w firmie ściągamy ile się da, do cysterny, dzieki czemu te kilka solówek, które latają na krajówce mogą jeździć na naszym, trochę tańszym paliwie.
Wracając do mojej trasy.  Zgodnie z planem na załadunku zjawiłem się przed 8 rano. NIestety. Przede mną były już tam 2 inne ciężarówki, więc czasu trochę ucieknie. Znam tą firmę dobrze, bo juz wiele razy się tu ładowałęm i wiem, że do najszybszych nie należą. Na raz wjeżdżają do magazynu 2 auta. Najpierw ładująpierwszego, a potem, kiedy ładują drugiego, ten pierwszy zakłąda pasy i zamyka kurtynę. Jak wyjadę stąd o 11 to będzie dobrze...
No. To wyjechałem. Po 14-tej... I to nie cała naczepa załadowana, tylko 8m. Oczywiście dodatkowe przepychanki, bo przecież za 8m nikt nie zapłąci jak za 13. Więc wyskoczyło dodatkowe 8 palet, prawie 50 km w sronę Brukseli. Następnie 2 palety we Francji, w Cambrai. Tak , czy siak, miało być szybko, a wyszło tak, że praktycznie cały dzień straciłem na załadunki. Po wyjeździe z Cambrai przejechałem jeszcze 4 godziny i trza było stawać (choć jazdy miałem nie całe 7h), bo 15 godzin sie kończyło.
W sumie to też nie ma na co narzekać, bo przecież i tak nic mnie nie goni, a w piątek tak, czy siak będę w domu. Może te przez to, że ostatnie kółka tak mnie rozpieściły, że ...

...w końcu musiało się coś spieprzyć :D
Czwartek na szczęście przebiegł bez żadnych komplikacji. Przed 16 zrzuciłem 2 palety z Cambrai w Lainate( koło Milano), potem udało mi się dojechać koło Brescii z tym niekompletnym kompletem i też to zrzuciłem. Z racji, że było juz po 18 spokojnie pojechałem do Flero, żeby zobaczyć miejsce, ewentualne godziny rozładunku itp. Na miejscu byłem o 18:45 i okazało się, że jakbym przyjechał 15 minut wcześniej, to te 8 palet by mi rozładowali... No cóż. Trudno. Zrzucę jutro rano. Otwierają o 7:30 i jestem pierwszy.
Potem, po południu załadunek w Padovie, zrzut u nas na magazynie, załadunek też na magazynie i WEEKEND.
W sobotę FESTA!!! Córcia jutro kończy 2 latka :D

czwartek, 4 października 2012

Co by za miło nie było...


W zeszłym tygodniu kółko było tak szybkie, że w sumie nawet nie było czasu go opisać. Wyjechałem z domu , jak zwykle w niedzielę wieczorem, a w środę, w południe byłem już rozładowany w Milano. To się nazywa tempo ;) Zdążyłem jeszcze zrobić coś a'la przeprowadzkę w okolicy i wieczorem stałem na Area di Servizio Lainate, czekając na dalsze dyspozycje. W czwartek rano zadzwonił mój spedytor i dał mi załadunek całej naczepy na północ od Brescii. Zjechałem w Bergamo i pojechałem SS42 w stronę Lovere. Ależ tam są widoki... Z jednej strony góry, a z drugiej jezioro, wzdłuż którego biegnie droga. Coś pięknego.
 O 11 byłem na miejscu, a w południe już załadowany jechałem w stronę Verony. Na miejscu rozładowali mnie od ręki, dzięki czemu o 16 byłem w domu. W czwartek...
Coś za dobrze mi idą te kółka ostatnio. Popierdzieli się w bańce :D
W piątek standardowe kręcenie się "wokół komina" i na wieczór mój docelowy załadunek. Tym razem już tak pięknie nie było. Naczepę wypiąłem na bazie tuż przed 1 w nocy.
Kolejną trasę, tym razem do Belgii zacząłem w deszczu. Może deszcz to mało odpowiednie słowo. Bardziej by tu pasowało określenie urwanie chmury. O ile jeszcze z perspektywy ciężarówki nie wygląda to tragicznie, to już w osobówce wcale tak różowo nie jest. W konsekwencji nikomu się dobrze nie jedzie. W Como zamiast być tuż po północy, to zaparkowałem o 1:30. Ponad godzinę opóźnienia na 200km drogi.
W poniedziałek po deszczu pozostały tylko kałuże i niestety całe upieprzone auto. Nie zapowiadał się dobrze ten tydzień. Załadunek w piątek do późna, już na starcie opóźnienie i do tego jeszcze kabina auta z żółtej stała się żółto-błotna :(
Na Szwajcarii na szczęście ruch od rana był wyjątkowo mały, także wszystko szło jak z płatka. Od granicy do granicy jest 293km i przejechałem je w 3h 45min. Biorąc pod uwagę, że trzeba przejechać przez góry z ponad 20 tonami na plecach, uważam to za wynik wręcz zajebisty. Zadowolony, że udało się trochę odzyskać z czasu straconego wczoraj, wjechałem na granicę w Basel-Saint Louis. Szybko jednak uśmiech z twarzy zdjął mi francuski celnik, który zażyczył sobie najpierw faktur do wglądu, a potem chciał zobaczyć jedno "coś". Pokazał mi fakturę i pyta mnie co to jest? A skąd to niby ja mam wiedzieć? Sprawa jest prosta, jak się wiezie jeden towar. Ale co, gdy ma się na pace "groupage"? 90-100 różnych towarów dla różnych klientów? W każdym bądź razie pan celnik zażyczył sobie to "coś" zobaczyć. W sumie żaden problem (poza nieuniknioną stratą czasu), gdyby nie fakt, że panu nie chciało się szukać, tylko zażyczył sobie, żebym ja mu to pokazał. HAHAHA. Powiedziałem mu, ze naczepa jest załadowana od podłogi aż po sufit i jak chce, to niech sobie szuka. Ja się tego nie tykam. Oczywiście nie obyło się bez polemiki, że niby muszę itd, itp.Chciał mnie jeszcze "postraszyć", że jak mu tego nie pokażę, to weźmie mnie na depozyt i tam rozładuje całe auto. Poszedłem do tyłu, otworzyłem drzwi i powiedziałem, że nie ma sprawy. Ciekawe tylko, kto to później załaduje :P Zgasł mu trochę uśmiech i odniosłem wrażenie, że i zapał go opuścił. Poszedł do biura, popatrzył coś w komputerze, pogadał z kolegami i nagle... okazało się, że wszystko jest OK i mogę jechać dalej. Półtora godziny jałowej gadki bez sensu. Z jednej strony miałem sporą satysfakcję, że poniekąd pokrzyżowałem mu plany, z drugiej jednak wkurzony byłem tą stratą czasu. O ile czas mnie nie goni na rozładunki, bo rzadko miewam awizacje, to pośpiech jest wymuszony trasą.
Cały ten stracony czas zadecydował, że do Strasburga dojechałem w godzinach szczytu po południowego, a co się z tym wiąże? Korek i kolejne straty czasu. Na domiar złego, kiedy zaczęło się rozluźniać, podjechało do mnie dwóch policjantów na motorach i ściągnęli mnie z autostrady. Myślałem, że zwykła kontrola, ale nie. Szanowni policjanci stwierdzili, że nie zachowałem bezpiecznej odległości od ciężarówki przede mną. No KU.... A jaka jest bezpieczna odległość między pojazdami w korku? 50m? Masakra. Podobało mi się to czy, nie, efekt macie na zdjęciu obok :( :( :( Na szczęście nie jakiś tam majątek, ale wolałbym to wydać na 100 innych rzeczy, niż wyrzuć w błoto.
Dopiero poniedziałek a tu takie hece. Strach się bać, co będzie dalej.
Do Luxa doleciałem już bez przygód i tak samo bez przygód rozpocząłem wtorek. Na pierwszym rozładunku pod Antwerpią byłem już przed 8. Sprawnie poszło i o 10 dojechałem do Oostendy zrzucić wszystkie "śmieci". Teraz jeszcze Seclin w północnej Francji i szukamy powrotu.
To też nie najgorzej wyszło. Na początek wróciłem do Belgii, do Waregem i załadowałem jednago widlaka i jedną platformę. Potem wróciłem do Francji, do Roncq, do zaprzyjaźnionej firmy transportowej, w której wspólnikiem jest Polak z pochodzenia, Filip. Często się u nich ładujemy, więc i tym razem coś tam się znalazło, ale na środę. Do tego szef mi dokoptował 10m3 mebli.
Plan na środę? Widlak i platforma zajęły 3,5m, potem ok 2m mebli, powrót do Roncq, żeby doładować jakieś 2m i ostatnie miejsce (też od Filipa) to Cambrai i 17 palet do Milano. W sumie ciężko nie jest, coś około 9t. Problem tylko, że na siodle mam 6t (widlak + platforma) a na pozostałych 10m jest zaledwie 3t. No ale co zrobić. Trza trochę bardziej uważać.
Może nie poszło dokładnie tak, jak to sobie zaplanowałem, ale co poradzić. Ten tydzień mija pod znakiem opóźnień na każdym kroku. Według tego, co sobie zaplanowałem, z ostatniego załadunku miałem wyjechać przed południem. Niestety. Z meblami miało pójść od ręki, a stałem tam 2h, bo towar był nie gotowy. U Filipa wszystko OK, Wyjechałem po 15 minutach. Nic mi to jednak nie dało, bo zanim dojechałem do Cambrai na ostatni załadunek było już południe. Załadowali mnie dopiero po drugiej. No nic. Nie wszystko ode mnie zależy. Szkoda tylko, że tyle czasu starciłęm na czekaniu, przez co nie dojadę tam, gdzie chciałem. Zaplanowałem sobie spotkać się z kumplem (który ma od Filipa stałe powroty) w fajnej knajpce koło Nantua. Dobry parking strzeżony dla trucków (dla klientów za darmo), dobre jedzenie i w miarę tanie i czyste, darmowe prysznice dla kierowców. Sam tam jeszcze nie byłem, ale Matteo nie należy do lejwodów, więc wierzę mu na słowo. No nic. Nie tym razem. Dzisiaj musiałem się zadowolić Centre Routier w Macon. Zawsze się tam tankuję i w sumie też jest OK. Do restauracji jak już iść, to w towarzystwie, więc kolację zjadłem sobie w kabinie, a z prysznica zapobiegawczo skorzystałem na załadunku w Cambrai ;)
Rano w czwartek zaspałem... Obudziłem się z budzikiem o 6, ale jakoś nie mogłem się podnieść. Jak to zwykle bywa, pomyślałem sobie, że poleżę jeszcze 10 minut. HA. 10 minut zamieniło się w godzinę. Zerwałem się o 7, gdzie teoretycznie od 10 minut powinienem już jechać. No cóż. może się zdarzyć. Na szczęście już nigdzie się nie spieszyłem. I tak o 14 byłem już w Lainate koło Milano na rozładunku, po którym już tylko musiałem dojechać na bazę.
Na bazie rozładowałem meble i kilka innych "śmieci" i zabrałem się za szybką obsługę. "Żółtek" przez 50 tysi wypił 4l oleju. Nie jest źle.
Przesmarowałem siodło, zwrotnice, dolałem płynu do spryskiwaczy itp.
Jutro luzik. Rano jadę do dealera do Bassano del Grappa, gdzie będą mi zakładać "Night Lock". W końcu będę spał spokojnie :)
Potem już tylko zrzucę platformę i widlaka w Arzignano, załaduję komplet w Pastrengo, i weekend.

niedziela, 23 września 2012

Zlot Highway Truck Team - Adria 2012

          Jak pisałem w poprzednim poście, nie mogłem wyjechać już w piątek. Na szczęście w sobotę rano było wszystko OK i mogliśmy wszyscy razem wyruszyć w drogę. Żona z dziećmi osobówką i ja na przedzie moim "żółtkiem". Na miejsce dotarliśmy ok 10. Na placu przed torem wyścigowym Adria Raceway było już sporo ciężarówek, ale to nie koniec atrakcji, bo przy okazji Zlotu odbyło się kilka innych imprez. W oddzielnej hali tor kartngowy, na torze wstęp wolny dla motocyklistów, a chyba najciekawszą (bynajmniej dla mnie), była rozgrywka pucharu Europy Tractor Pulling.
Ciężarówek zjechało całe mnóstwo, i naprawdę było na czym oko zawiesić. Fajnie, że w końcu organizatorzy poszli po rozum do głowy i poza ciężarówkami zjechały się firmy zajmujące się szeroko pojętym transportem. Ozdoby, opony, części zamienne, dealerzy pojazdów itd.
Fajnie było, chociaż krótko. Niestety w niedzielę nie mogłem poczekać do wieczora, bo o 22 czas ruszać w kolejną trasę. Szkoda, bo była tam jeszcze wspólna kolacja, i przejazd konwojem wszystkich uczestników. Najpierw po torze, a potem przez centrum Adria...
No nic. Może następnym razem.
















piątek, 21 września 2012

Francja, tym razem pólnocna


Kolejne kółko zacząłem jak zwykle, w niedzielę wieczorem. Taki już mój standardzik. 21:30 wyjeżdżam z domu, jadę na plac, podczepiam naczepę, czekam na Giovanniego (albo on na mnie) i ruszamy. Z racji tego, że tym razem jechałem na północ Francji, nasza wspólna droga kończy się w Milano i tam Giovanni zjechał w stronę Monte Bianco, a ja na Szwajcarię. Jakieś pół godziny poźniej byłem już na parkingu pod agencją spedycyjną w Como. To by było na tyle z niedzieli. Ostatni rzut oka w neta, i spać.
Poniedziałek zacząłem od zrobienia papierów na tranzyt, czyli T2. Jest to trochę inna procedura niż w przypadku towarów wjeżdżających/wyjeżdżających ze Szwajcarii. Nie mogłem jechać prosto na granicę, tylko musiałem wcześniej zrobić tą właśnie tranzytówkę.W sumie to dużo lepsze rozwiązanie, gdyż na granicę tylko wjeżdżam , podbijam papiery i wyjeżdżam. Zazwyczaj zajhmuje mi to 5-10 minut. GDyby można było tranzytówkę robić w agencjach znajdujących się bezpośrednio na granicy, zapewne sytuacja wyglądałby jak na granicy Weil am Rhein/Basel, czyli kilometrowe korki i czasochłonne oczekiwanie. Z T2 w ręku pojechałem już na granicę (Ponte Chiasso), gdzie ją "otworzyłem", czyli wprowadzona została do rejestru, zrobiłem kartę opłaty drogowej i mogłem ruszać dalej. Od razu widać, kiedy jesień nadchodzi, bo w Szwajcarii zanikają Holendrzy z przyczepami campingowymi, czyli główna przyczyna korków w sezonie urlopowym. Szło wszystko gładziutko. Na parkingu regulacyjny, na bieżąco, pod tunelem San Gottardo, na bieżąco. Aż miło sie jechało, co w Szwajcarii nie jest takie oczywiste. Nie mówię tu o widokach, bo tu nie ma się absolutnie do czego przyczepić. Wręcz przeciwnie. Szwajcaria obdarza takimi krajobrazami, że nie sposób o nich zapomnieć.
Podróż na drugą stronę zajęła mi dokładnie 3h46min, co jest naprawdę świetnym wynikiem. Teraz zostało tylko podbić papiery na granicy Basel/Saint Louis i już byłem we Francji. Teraza jeszce zostało mi dotrzeć do Luxembourga, zatankować się i można myśleć o odpoczynku. Nawet Strasbourg nie "ukradł" mi zbytnio czasu, więc miałem wyjątkowo spory zapas czasu. Lubię tak jechać. Od razu jestem spokojniejszy. Po drodze żadnych już problemów nie było i tak oto o 18:30 byłem już na pompie. W sumie po zatankowaniu mogłem jechać jeszcze (na 10) godzinę i 55 minut, ale już tak mi się utarło, że pauzuję się zawsze na Luxie. Raz, ze to bezpiecznie, bo kotły pełne, to trza uważać, gdzie się staje. 1300 litrów diesla to łakomy kąsek dla lepkich rączek ;) A po drugie to w Belgii różnie to z parkingami bywa. Zazwyczaj wieczorem też o dobre miejsce nie łatwo. Trzecim i ostatnim powodem jest już moja osobista "schiza", a mianowicie, kiedyś próbowali mi się chu... w nocy do kabiny włamać. Na szczęście coś im nie tak poszło. Albo gazu nie wpuścili, albo nie trafili. Nie wiem. W każdym razie w momencie, jak zaczęli grzebać przy zamku obudziłem się. Niestety. Zerwałęm się na równe nogi, ale kiedy wyskoczyłem z kabiny zobaczyłem tylko światła uciekającej osobówki. Od tamtej pory nie lubię stawać w Belgii. Po za oczywiście miejscami, które znam i wiem, że są bezpieczne, a kilka ich mam ;)
We wtorek, zgodnie z planem,  wstałem o 3:15. Stały rytuał. Śniadanko, kibelek, łazienka i tuż przed 4 mogłem ruszyć dalej. To dla mnie ważne, żeby ruszyć wcześnie, gdyż do 6 jeszcze można wyprzedzać. Póżniej zaczyna obowiązywać zakaz i zaczynają sie tworzyć sznury ciężarówek, a w konsekwencji jedzie się 70-80 km/h. O 6 na szczęście byłem już pod francuską "granicą".  Dalej to już błahostka. O 8 z minutami stanąłem sobie na pauzę i przy okazji jakieś drugie śniadanko i kawusię. Do klienta zostało mi niewiele ponad 30 km, więc spieszyć się nie musiałem.
Rozładunek poszedł bez problemów, więc pojechałem od razu w drugie miejsce. Tam niestety pierwsza przykra niespodzianka. Wjechałem do klienta o 11:45. Ten pracowałę niby do 12, ale i tak kazał mi czekać do 14. Ku... Żebym to jeszcze Bog wie ile towaru musiał tam rozładować? Raptem 10 kartoników. Kiedy przyjechał o 14 zajęło to 5 minut łącznie z podbiciem papierów. W międzyczasie szeryf znalazł mi powrót, ale musiałem gonić. w sumie wyjechałem o 14:17, a do zrobienia miałem 140 km. Mieli mnie załadować, o ile zamelduję się na firmie przed 16. W sumie to na styk, ale nie poddawałem się. Przyjechałem o 15:50, a smutna pani w biurze oświadczyła mi, że załadują mnie jutro rano. To po kiego czorta tak goniłem? No trudno. Płakał nie będę, bo nie lubię się zbytnio rozczulać. Wróciłem do parkingu przy zjeździe z autostrady. Nawet może i tak lepiej się stało. Rano ruszyłem o 3:57, a stanąłem po południu o 16:11. Niewiele ponad 12h pracy. Pauzy za to wykręcę prawie 16h...
Rano , zgodnie z umową, zjawiłem się o ósmej na firmie. Niestety zastałem bramę zamkniętą, a na dzwonek nikt nie reagował. Kurde z samego rana już mi podnieśli ciśnienie. Na szczęście po kwadransie zjawiła się "smutna Pani" z wczoraj i tym razem już z lepszym humorem otworzyła mi bramę. Załadunek trwał trochę ponad godzinę. W sumie jedyne moje zajęcie to było patrzenie, a na koniec otworzenie jednego boku i zaciągnięcie pasów. Magazynier sam pasy pozakładał, także mi zostało tylko dokończenie. Fajny ładunek. Rolki plandeki. Tak tak. Te same z których robione są nasze kurtyny. 17 T, także jechało się super. Lubie takie ładunki. Taki ciężar w sam raz. Dodatkowo niski ładunek, także naczepa zbytnio się nie buja. Super. Można czerpać przyjemność z jazdy;
Rozładunek miałęm jakieś 20 km od domu, także wiedziałem od razu, że w czwartek w nim będę, niezależnie, czy uda mi się rozładować, czy nie :D
Wracałem przez Mont Blanc, więc po drodze nie było za bardzo gdzie stracić czas. Wszystko szło zgodnie z planem i w czwartek o 14:30 byłem na rozładunku.
W piątek od rana wszystko na luzie. Pojechałem w miejsce, gdzie ładowałem się tydzień temu. Tym razem po 24 palety i nie dla mnie, a dla mojego kolegi. On wróci z trasy gdzieś w piątek w nocy, więc sam się załadować nie mógł. Do tego doładowałem auto na spedycji i zawiozłem całość rozładować na naszym magazynie. Obiadek w domu z Rodziną. Jak ja lubię takie piątki. Po południu pojechałem do Sarego, tym razem już po mój towar. Wchodzę na magazyn i mówię co ma załadować, a magazynier na to, że niestety ma jedno auto przede mną... Kurde. No trudno. Trza czekać, to poczekam. Na szczęście truck na którego czekał zaczął się spóźniać, więc zaproponował mi, żebym wjechał na plac, ustawił się z boku i zacznie mnie ładować, ale jak tylko tamten się zjawi, to mnie zostawi i będzie ładował jego. Oczywiście przystałem na to ochoczo. Lepsze to, niż bezczynne czekanie. Niemiec (na niego czakał magazynier) zjawił się w momencie, kiedy wózkowy wstawił mi paleciaka na naczepę. Ten oczywiście mnie zostawił i pojechał do niego, ale tu mnie miło zaskoczył. Zaraz wrócił i mówi, że albo mnie załaduje "w biegu", albo czekam, ale na Niemca zejdzie conajmniej 2,5h. Oczywiście, że ładujemy. 21 palet załadowaliśmy i "zrobiliśmy" papiery w 12 minut !!!
Haha. Ale zasapałem się jak mało kiedy. No ale mniejsza o to. Załadowałem sie i tylko to się liczy. Na spedycji niemalże formalność. 10 palet i byłem free. Super. o 17 mogłem zakończyć dzień. W piątek to nie jest normalne;)
Cieszyło mnie to, bo wieczorem zaplanowany miałem wyjazd na zlot. Niestety nie pojechałem. Żona kiepsko się poczuła, więc nie chciałem je zostawiać samej. Pojedziemy jutro z rana razem, całą Rodzinką :D

piątek, 14 września 2012

Kolejny Paryż :D


Dzięki zeszłemu tygodniowi, udało m i się nadrobić czas stracony dwa tygodnie temu i wrócić do swojego stałego rytmu.W piątek załadowałem auto i mogłem ruszyć jak zwykle w niedzielę wieczorem. O 21.30 spotkałem się na bazie z kumplem Giovannim. Zazwyczaj razem ruszamy. Zakaz dla ciężarówek obowiązuje do północy, ale auta wyjeżdżające z Italii mogą ruszyć 2h wcześniej z czego ochoczo korzystamy. Tym bardziej, że w tym tygodniu pierwszy rozładunek miałem do zrobienia za Dijon. Żeby trasa poszła jak należy musiałem to rozładować jeszcze w poniedziałek. Inaczej byłbym cały dzień w plecy. W sumie dobrze wszystko "żarło", a i tak z czasem byłem na styk. Do klienta dojechałem w poniedziałek dokładnie o 17:27 pewny, że każą mi wrócić rano.Na szczęście są jeszcze na tym świecie ludzie, którzy mają ochotę do pracy. Magazynier, pomimo, że w momencie, kiedy tam wjechałem już był przebrany i zamykał interes, to zgodził się mnie rozładować. Było tylko 6 palet, także zajęło mu to 10 minut z podbiciem papierów. Kurcze. Żeby wszystkim chciało się tak pracować...No nic. Podbudowany tą sytuacją zadowolony ruszyłem w stronę Paryża. Tego samego wieczora stanąłem na bramkach na A5. W sumie mogłem pojechać na "dziesiątkę" i przeskoczyć na drugą stronę Paryża, ale po co? Na tym parkingu jest bezpiecznie i spokojnie, a wyjeżdżając rano o 6 i tak powinienem objechać wszystko bez problemu. Tak też zrobiłem. O 7:20 byłem już pod bramą u klienta, także miałem czas w spokoju wypić kawkę i zarzucić jakieś śniadanko. Kolejne zrzuty poszły bez większych utrudnień, choć bez korków się nie obyło. No ale być w Paryżu i nie postać w korku to tak jakoś nie normalnie by było ;)
Dojeżdżając do ostatniego punktu, zadzwoniłem do szeryfa, co by zdać mu szybki raport. Dzięki temu, jeszcze nie skończyłem rozładowywać, a już miałem na telefonie sms-a z załadunkiem. To samo miejsce, które ładowałem tydzień temu i w to samo miejsce mam to zawieźć. Załadunek zajął mi dokładnie 23 minuty! I to ręcznym paleciakiem :D
Całość 9900kg, także auto sobie odpocznie. Miałem do dyspozycji jeszcze 5h jazdy, więc niezwłocznie ruszyłem w drogę  powrotną. Żarło aż za dobrze. Kto to widział, żeby we wtorek wieczorem być już w Beaune? Na dobrą sprawę mógłbym to rozładować jeszcze w środę, ale nie ma co się zbytnio śpieszyć. Po ewentualnym rozładunku i tak nie będę miał już czasu jazdy na dojechanie do domu, więc lepiej jechać sobie tempem spacerowym. W środę wieczorkiem stanę sobie gdzieś w okolicy rozładunku i trasę zamknę w czwartek rano.
Jak wymyśliłem, tak zrobiłem. W czwartek o 8 zameldowałem się na rozładunku. Przede mną tylko 1 ciężarówka, więc spoko... Ha. Tak mi się tylko wydawało. Logistyka okazała się takową tylko z nazwy. Bo co można innego powiedzieć o firmie, w której do rozładunku 5 ciężarówek (zaraz za mną dojechały kolejne 3) wysyła się jednego pracownika, a 10 innych szwęda się po magazynie i nie ma co ze sobą zrobić. Pozostawię tą sytuację bez dalszych komentarzy, bo słowa które mi przychodzą na myśl, nie za bardzo nadają się do publikacji. Tak, czy siak, jako drugi do rozładunku, wyjechałem stamtąd o 11. W międzyczasie szeryf się postarał i znalazł mi najpierw 2 załadunki, a potem dokoptował jeszcze jeden.
Pojechałem więc do Modeny na pierwszy załadunek. 11 palet octu winnego. 10 T na samym przodzie naczepy. Nie za bardzo mi się to podobało, ale co zrobić? Z moich obliczeń wyszło, że będę załadowany na full, więc nie mogłem nic wykombinować.
Z Modeny udałem się z powrotem do Rolo (tam się rozładowałem), żeby załadować kolejne 11 palet, tym razem śrub. Paltey bardzo niskie, ale musiałem je załadować podwójnie, czyli jedna na drugiej. W ten sposób miałęm załadowane pół naczepy i 16 T !!!
Czas na ostatni załadunek. 16 palet jakichś wyrobów stalowych w skrzyniach. Kolejne 12 T z hakiem. Dobiłem prawie do 29 T !!! W DMC zmieściłem się w normie, gdyż we Włoszech jest 44 T, ale gdyby komuś przyszło do głowy poważyć osie, to na bank tylna oś konia była "przewalona" . Strasznie musiałem uważać na zakrętach bo naczepa dość mocno się wyginała. Jakby jej zależało, żeby się wywalić ;)
No nic. Dojechałem do Verony, zrzuciłem wszystko w dwóch miejscach. Udało się i to, choć zaplanowałem sobie rozładunki na piątek rano. Cóż. Skoro miałem na to czas, to grzechem byłoby z tego nie skorzystać. W ten o to sposób w czwartek wieczorem byłem na bazie "podwójnie rozładowany" i z super nowiną na piątek. Mój spedytor dał mi załadunek całego auta w jednym miejscu. Żyć, nie umierać.
Rano pojechałem do Pastrengo (koło Verony) i załadowałem 33 palety na północ Francji. O 10 byłem gotowy na nowe kółko.
Po południu, pojechałem na bazę trochę popieścić auto, ale okazało się, że  dzień wcześniej chłopaki pomylili się ładująć jedną naszą solówkę ciuchami i zostało na magazynie 70 szt. bluzek, sweterków itp. Z racji tego, ze towar ma być w sobotę już na sklepach, szef rad, nie rad wrzucił to do swojego auta i spytał, czy bym nie skoczył z tym pod Piacenzę. Czemu nie? Na rozładunek osobówką jeszcze nie jechałem, więc mogę śmiało powiedzieć, że zdobyłem nowe doświadczenie. HAHAHA


A ha. Dzisiaj o 5:30 rano szeryf został po raz pierwszy dziadkiem, więc mimo piątkowej nerwicy (co tydzień to samo) było całkiem sympatycznie. Dawno go takiego szczęśliwego nie widziałem.


Dzisiaj, korzystając z wolnej soboty postanowiłem troszkę upiększyć mojego horse'a :D

piątek, 7 września 2012

Tym razem Paryż


Weekend zleciał nie wiadomo kiedy. Ile byłem w domu? Raptem 27h. Na szczęście nie zdarza się to często. W poniedziałek tuż przed 7 pojechałem w okolicę Treviso rozładować towar przywieziony z Belgii. Szybko poszło. Bez żadnej niepotrzebnej straty czasu. W drodze powrotnej zajechałem do Padovy załadować 1 skrzynię i rura na obiadek do domu.
Zostawiłem papiery z zeszłego tygodnia na firmie i mogłem jechać dalej. W tym tygodniu kółko dla Schenkera. Po drodze do Verony załadowałem pół naczepy osi i zostało mi tylko doładować się na wspomnianym juz Schenkerze.
Jak to na Schenkerze bywa , swoje odstać musiałem. Niby wszystko już załadowane i nagle okazało się, że brakuje 2 kartonów, które mają zjechać z Vicenzy. Rad, nie rad musiałem czekać na kuriera...
Wyjechałem o 18. Droga super. Jak rzadko kiedy. Ruch nawet niezbyt spory, więc dobrze się jechało. Do Milano wjechałem koło 20, więc nawet nie trza było nogi z gazu zdejmować ;) Tuż po 22 byłem juz na parkingu regulacyjnym w Aosta i mogłem posprawdzać jeszcze na szybko, co tam w necie nowego się wykluło.Potem jeszcze filmik do snu i kimono, bo dzisiaj robimy tylko 9h.
Od rana nie chciałem stracić nic więcej czasu, niż to niezbędne. Zależało mi, żeby te osie zrzucić jeszcze w ten sam dzień 50 km w bok od Auxerre. Udało się. Zjawiłem sie na firmie o 16 i rozładowałem się bez problemu. Dzięki tem jeszcze tego samego wieczora stanąłem na pauzę na "bramkach" na A6, czyli na południe od Paryża. Stanąłem o 18, czyli ruszę o 5 rano. Fajnie. Paryż jeszcze będzie spał :)
Jak na tak wczesną porę ruch i tak był wyjątkowo duży, co nie zmienia faktu, że udało mi się przelecieć na drugą stronę Paryża bez żadnych problemów. Na pheripherique (paryska obwodnica) było jakieś zatwardzenie, na mojej trasie, ale obleciałem to, biorąc wcześniej A3. Trasa nie wiele dłuższa, ale przynajmniej był spokój. O 6 rano zameldowałem się na Schenkerze, jednak musiałem czekać do 8, bo tak miałem awizację. Szkoda, że te dwie godziny pauzy nie wyszły mi gdzie indziej. Można by się spokojnie wykąpać. Tam niby też jest prysznic, ale tylko z nazwy. Syf taki, że tylko brakuje, żeby ktoś ich podkablował do ich odpowiednika naszego Sanepidu. Także spokojnie zjadłem sobie śniadanko, popiłem mocną poranną kawką i to mi musiało wystarczyć.
O 9 z hakiem jechałem już na ostatni rozładunek. 41km, zero korków, a i sam rozładunek błyskawiczny. Już od wczoraj miałem adres załadunku, więc na czasie mi zależało. O 11 byłem na miejscu. Obawiałem się, że będę musiał czekać do po południa, ale o dziwo od razu zaczęli mnie ładować i dokładnie o 12 byłem gotowy do drogi powrotnej. Super. Poszło wszystko aż nadspodziewanie dobrze. Nie chcąc tracić cennego czasu od razu ruszyłem. Rzadko mi się to zdarza, ale pauzę "wykręciłem" podczas załadunku. Obiadek musiał poczekać. Spowrotem w stronę Paryża, ale tym razem obleciałem go już A 104, a potem, widząc, że od A4 do A6 jest korek na "sto czwórce" objechałem to nacjonalką. Wskoczyłem na A5 i już prosta droga. Non stop na odcięciu, dokąd tylko czas mi pozwoli. Po drodze jeszcze tankowanie w Macon i na następnej pompie w Bourg en Bresse stanąłem na 9h. Mam nadzieję, że ruszając jutro o 5 rano uda mi się rozładować. A może i wrócić do domu. To byłby wypas :D
Jak pomyślałem, tak zrobiłem. 5 rano a ja już na drodze. Niestety już na początku spotkała mnie niemiła niespodzianka. Autostrada A40 zamknięta. To często się zdarza, gdyż prowadzą wtedy prace konserwacyjne w tunelu. Teraz tylko decyzja. Jadę dalej wytyczonem objazdem, co wiąże się z jakąś stratą czasy, czy czekam do 6 aż otworzą autostradę? Postanowiłem poczekać. Zatrzymałem się na pompie Aire de Cerdon tuż przed obowiązkowym zjazdem 9. Ruszyłem o 6 licząc na pustą drogę, ale okazało się, że coś się "zesrało" i autostarda była dalej zamknięta. No cóż. I tak bywa. Pojechałem więc objazdem. Szczęście w nieszczęściu, że objazd był tylko do następnego wjazdu, więc dużo nie straciłem. Gdybym musiał jechać do 10, to już by wesoło nie było. Miałem przed sobą kilka ciężarówek, a na czele dostojnie sunął silos z Transalliance. Dobrze go musieli załadować, bo na każdym podjeździe zwalniał do 20 km/h. Jak już pisałem, na szczęście objazd był w miarę krótki i moja strata zamknęła się w 15 minutach. Cały czas była szansa na powrót do domu. Dalej szło wszystko jak z płatka. Dosłownie zero jakichkolwiek przykrych niespodzianek. Dzięki temu o 15 zameldowałem się na rozładunku i już wiedziałem. Wieczorem kolacja z żoną i dziećmi. Czegoż chcieć więcej?
Zdążyłem jeszcze zajechać na bazę, zostawić papiery, wziąść zlecenia na jutro i byłem free. To był naprawdę "szybki Paryż" :D
Piątek, jak to piątek, więcej się udaje niż się pracuje. Z rana pojechałem  w góry, za Vicenzę zrobić 2 załadunki. Jeden dla mnie, drugi dla szefa. Szybka sprawa. Oba w tej samej miejscowości, na tej samej zonie industriale. O 10 już wracałem na bazę. W południe obiad w domu i teraz stoję sobię na spedycji, gdzie właśnie zaczęli mnie ładować. Na przyszły tydzień znowu Paryż.

sobota, 1 września 2012

Polskitrucker.com vs. KD Truck




Od krótkiego czasu mamy okazję oglądać w sieci wzajemne przepychanki pomiedzy Polskim truckerem, a młodym truckerem. A może dokładniej. Pomiędzy liderami tych stron, czyli polskitrucker.com i KD Truck. Dziwna to sprawa. Jeden temat, jedna pasja, które teoretycznie powinny łączyć, a tu takie halo. Rozumiem, że dwóch różnych ludzi może nie darzyć się sympatią, mieć różne poglądy na różne sprawy. Czy jest to jednak powód do wzajemnego opluwania się?
Na co dzień na drodze jesteśmy pomiatani przez wszystkich. Kierowcy osobówek, którzy nic nie wiedzą ani o nas, ani o naszej pracy, przez Policję i najróżniejsze organy kontroli, którzy tylko patrzą jak tu nas udupić i jak najwięcej od nas wyrwać. Szargają nami w końcu szefowie, dyspozytorzy, spedytorzy, klienci i Bóg jeden wie, kto jeszcze. Teraz na dodatek pokażmy im wszystkim, że mają rację. Sami nie potrafimy się szanować, a więc ktoś, kto sami siebie nie szanuje, nie może oczekiwać szacunku od innych. Czyż nie tak?
Nie chcę wnikać tutaj w szczegóły tego sporu, bo w mojej opinii powinni go wyjaśnić między sobą sami zainteresowani i nie angażując do tego śmiesznych żołnierzyków, wypisujących chamskie i obraźliwe komentarze. Chyba, że taka jest tego sporu istota? Jakiś konkursik popularności? Kto dostanie więcej łapek w górę, a kto w dół? No chyba jednak nie.
Obaj panowie na swoich stronach zamieszczali filmiki na temat trollowania w sieci, o braku akceptacji dla hejterów itd. Co się więc stało z tym przekazem? Dlaczego tak łatwo godzicie się na te fale chamstwa w stosunku do Waszego oponenta?
Nie liczę na to, że się pogodzicie chłopaki i będziecie żyli długo i przyjaźnie, bo z ery bajek już dawno wyrosłem. Myślę jednak, że skoro do tego wszystkiego zaangażowani zostali młodzi ludzie, którzy niby w przyszłości mają bgyć jak my truckerami, to może należałoby dać im jakiś lepszy przykład?
Przecież ten cały wulgaryzm, wzajemną nienawiść itp, kiedyś przeniosą na drogi.
Przykro mi widzieć jak dwaj ludzie, których szanuję za to co robią, nagle tracą swoją energię na takie bzdury...

Szybka Belgia?


No i doczekałem się. Mój spedytor Luca, tak, jak obiecał, znalazł mi ładunek, o czym pisałem już w dopisku do ostatniego posta.
W poniedziałek oczywiście autko zostało wypucowane, i ogólnie rzecz ujmując, przygotowane do trasy. We wtorek ostatnie sprawdzenie sprzętu. Olej, płyny. Wszystko OK.
 Siodło przesmarowane. Wszystko cacy. Jeszcze szybki obiadek z Rodzinką i można ruszać. Najgorszy moment każdego tygodnia. Syn już rozumie. Ale jak to wytłumaczyć niespełna 2 letniej córce? Żona oczywiście rozumie, ale też za każdym razem to przeżywa. Też nie jest jej lekko. W końcu zostaje sama z wszystkimi problemami. Na głowie cały dom, dzieci, i jeszcze do tego pies ;) Ale co zrobić? Ostatnie uściski i jedziemy.
Z domu na bazę mam 10 km, także ledwo Dafik złapał swoją temperaturę a już byliśmy na miejscu. Krótka wizyta w biurze, żeby wziąść kartę urlopową, wypić szybką kawkę i mnożna się podczepiać. Kilka chwil i już zestaw połączony, powietrze nabite, światła sprawdzone, żadnych anomalii nie widać, nie słychać, więc ruszamy.
Do Tregnago, gdzie miałem pierwszy załadunek nie jest daleko. Raptem 46 km. Za to widoki przepiękne. Lekko kręta SP10 i cały czas przed oczami góry...
Firmę już znam, więc nawet nie włączałem nawigacji. Niestety na miejscu spotkała mnie przykra niespodzianka. Miałem awizację na 14.00 i o tejże godzinie się zameldowałem na miejscu. Niestety towar nie był gotowy i musiałem czekać prawie do 16 tej. No cóż. I tak się zdarza.
Z Tregnago kolejne 40 km i jestem na mojej spedycji. Tam oczywiście loteria. Jak zwykle. Raz wpadnę i po 30 minutach wyjeżdżam, a czasem można pod rampą wykręcić pauzę 9h. Tym razem zeszło 2h, czyli powiedzmy przyzwoicie ;)
17.40 załadowany, z papierami w ręku wyjechałem w trasę.W sumie godzina nawet dobra. Zanim dojadę do Milano, będzie już po korkach (tak właśnie było). Po drodze krótki przystanek na Area di servizio Brianza Nord, żeby kupić ładowarkę i uchwyt do mojego nowego telefonu, który chwilowo będzie pełnił funkcję kamery . A nóż po drodze coś się nakręci :D
Kilkanaście minut po 21 zajechałem na parking w Como. Myślałem, że jeszcze uda mi się zrobić T2 na jutro. Niestety spedycja już była zamknięta. Dziwne. Zawsze mi się zdawało, że pracują do 22.30. Tak czy siak, do Szwajcarii bym już nie wjechał, więc spokojnie mogłem zacząć kręcić pauzę.
Rano zwlekłem się z wyra godzinę wcześniej, bo czułem, że dzisiaj czas będzie miał duże znaczenie. Na spedycji wir okrutny (warto było wcześniej wstać). Zostawiłem papiery i poszedłem na śniadanko. Zanim je zjadłem i doprowadziłem się do porządku, T2 było gotowe i mogłem jechać dalej. Niestety na granicy Ponte Chiasso wzięli się za naprawianie dziur na parkingu i burdel się zrobił tam straszny. Kolejne minuty uciekają, a dzień przecież dopiero się zaczynał. No nic. Jakoś i to ogarnąłem i w końcu wskoczyłem na autostradę. Co mnie miło zaskoczyło, cała Szwajcaria poszła jak z płatka, co wcale oczywiste nie jest. Jak ktoś tam jeździł tranzytem, to wie, o czym piszę. Lekkie zatwardzonko było na wjeździe do tunellu St. Gotthard, ale dosłownie kilku minutowe. Potem już non stop do Basel na odcięciu.
Pierwsza pompa we Francji i czas na jakiś obiadek. Czas miałem nawet dobry, ale pauzę zrobiłem tylko 45 minut, co by jeszcze o ludzkiej porze wskoczyć do Strasbourga. Tam też poszło jak z płatka, więc na dzisiaj zostało tylko dolecieć do Luxemburga, zatankować się i odpoczywać. Na dobrą sprawę mogłem jechać jeszcze ze 45 minut, ale po co?  Robota nie zając. Nie ucieknie ;)
Szybko stanąłem to i wstać trza było szybko :-P  3.30, a ja już na drodze. Nie lubię jeździć po Belgii, bo wszędzie zakaz wyprzedzania na drogach dwupasowych. Dlatego wolałem się zerwać wcześniej i przeskoczyć przed 6.00 (do tej godziny można wyprzedzać, ale pod warunkiem, że jest to oznakowane) całą Belgię. O 6.30 byłem już za Valenciennes i czekałem na otwarcie firmy. Dobrze, ze na "moim" zjeździe było Centre Routier Secourise (parking strzeżony dla ciężarówek z restauracją, łazienkami itd). Dzięki temu w spokoju wziąłem prysznic, ogoliłem się, zjadłem. Jednym słowem, wszystko co dobre dla ciała i duszy :D
Po ósmej zrzuciłem się w Mercedesie i pojechałem na drugi rozładunek koło Lens. W sumie koło 50 km. Tam też poszło jak z płatka, chociaż cieć przyczepił się, ze nie mam awizacji. Czasem jednak warto sprawę postawić na ostrzu noża.Szczególnie jak się wie, że towar jest PILNY. Nie był gość zbyt miły, więc też niemiło mu powiedziałem, że to nie mój problem, tylko spedytora i jak nie chce mnie rozładować to nie ma problemu. Zawiozę to z resztą zbieraniny na magazyn i niech się inni martwią ;) Byle mi tylko CMR podbił, że nie rozładowali z braku awizacji. Nie zdążyłem dojść do auta(miałem dzwonić na spedycję), kiedy już dostałem nr rampy do rozładunku. Wyobraźcie to sobie. Dało radę zrobić to bez awizacji...


Ostatni zrzut to już formalność. Stały punkt, gdzie zwozimy wszystkie "śmieci". Dokładnie firma, z którą moja spedycja ma umowę, że zwozimy tam wszelką zbieraninę, a oni zajmują się dystrybucją. O 13.00 byłem już rozładowany, najedzony i gotowy do dalszej jazdy. Zadzwoniłem do szeryfa i na powrót dostałem dwa miejsca załadunku (jedno 11 km od drugiego) za Liege. W sumie 240km na pusto, to trochę słaby interes, ale co mi do tego. Mi płacą za kręcenie kierownicą;) Dojeżdżając do Brukseli, i wiedząc, że nic mnie nie goni, zadzwoniłem do kumpla, który od lat tam mieszka i postanowiliśmy się spotkać na parkingu za Brukselą. Niby nic wielkiego, a cieszy. Zawsze bardzo miło wspominam takie spotkania. Po mniej więcej godzinie ruszyłem w ostatni etap dzisiejszego dnia i o 17.30 zameldowałem się na pierwszym załadunku. Oczywiście (nie zaskoczyło mnie to zbytnio) nie chciało i się już załadować tych TRZECH palet, więc spokojnie ustawiłem się na nockę u nich na parkingu.
      Od rana, jak można był się spodziewać, wszystko szło nie tak. jak to mówią. Gdzie człowiek się spieszy, tam diabeł się cieszy. Trzy palety owszem, były, ale każda w innym magazynie. Wybór prosty, albo pojeżdżę i pozbieram, albo będę czekał ciul wie, ile. No więc pozbierałem, ale z czasu jazdy pół godzinki poszło do kosza. No cóż. Zdarza się. Tylko czemu ku... w piątek? Jadę się skompletować w drugie miejsce, a tam odniosłem wrażenie jakby już trwał weekend. Nikomu do roboty się nie paliło. I tak oto na załadunek 16 palet poświęciłem prawie 3h.  Wściekły zacząłem już sam siebie uspokajać. W końcu byłem załadowany, więc cóż jeszcze mogło się stać. Teraz tylko 1200 km i jestem w domu...Hmm... Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Dojechałem do Luxemburga, żeby się zatankować i co? Akurat w momencie, kiedy przyszła moja kolej, szlag trafił system i nie szło zapłacić. Zanim obsługa doszła do wniosku, że można zrobić to ręcznie, zanim kierownik wytłumaczył kasjerce jak się obsługuje maszynkę do "kopiowania" kart, minęła godzina. Kolejna w plecy :( Jak to mówią, co się stało, to się nie odstanie, więc nie ma co płakać, tylko trza jechać. W sumie cała reszta dnai szła nawet dobrze. Przed Strasburgiem, co by uniknąć korków (była już 17.30), przeskoczyłem do Niemiec, dalej do Freiburga i landówkami w stronę Austrii, a dokładniej Bregenz.Uwielbiam tą drogę. Fakt, że trzeba trochę cierpliwości, bo pogonić tam się nie da, ale za to widoki wynagradzają wszystko, Jezioro Bodeńskie. Jak ja je lubię...
Tuż przed 22 stanąłem zaraz za Friedrichshafen z 9h52min jazdy.
No i sobota. Czas do domu. Wyjechałem rano po dokładnie dziewięciu godzinach pauzy. Już wiedziałem, że przed początkiem zakazu do domu nie dojadę. Była nikła szansa, że uda mi się dolecieć gdzieś do Affi, wtedy już na lekkiego "wariata" dojechałbym na bazę landówkami. Niestety życie lubi korygować takie założenia. Jeszcze do Innsbruck szło gładko. Potem niestety już nie. O 11 zamiast być w okolicach wspomnianego już Affi byłem 10 km przed Bolzano, czylil jakieś 130km wcześniej. No cóż. Chciał nie chciał stanąć trzeba. Na pompie oczywiście miejsca nie było wcale, więc stanałem na pierwszej zatoczce. Jak ja tego nie lubię !!! Cio zrobić. Zakaz to zakaz. Po jakichś 3 godzinach podjechała do mnie Polizia Stradale i kazali mi jechać dalej. Mówię, że przecież zakaz itd. Stanąłem z braku miejsca. To nic. Mówią. Jedź na Bolzano Sud, tam poza autostradą jest parking. No i właśnie tu jestem.
Czekam właśnie do północy (wtedy wyjdzie mi pauza 9h) i jadę do domu. Koło 2 powinienem być na miejscu.

Porobiłem kilka fotek w trasie, skręciłem kilka filmików. Fotki wrzucę jutro, już na spokojnie z domu. Nad filmikiem popracuję i zobaczę, czy wogóle coś z tego da się sklecić. Jak się uda, to też go udostępnię w późniejszym czasie.
I tak za bardzo się rozpisałem, więc już nie nudzę ;)

piątek, 24 sierpnia 2012

Nuda, nuda, nuda...

No i co?
Nuda. Dzisiaj piątek, więc z rana dzwonię do biura, zaniepokojony, że nikt się ze mną nie kontaktuje, i co słyszę? Niestety Artur. Jeszcze ten tydzień sobie odpoczniesz, bo generalnie firmy starują od poniedziałku, także zanim spłyną zamówienia itd, to spokojnie tydzień możemy sobie odpuścić.
FUCK.
Przecież ja chcę już jechać! Fajnie jest w domu z Rodziną. Z nimi nigdy nie chcę się rozstawać. Ale czas już w drogę. Koń stoi już cały tydzień pod domem i mam wrażenie, że też się już wyrywa. W końcu po to go stworzono by jeździł. Mnie zresztą chyba też ;)
No cóż. Trzeba cierpliwie czekać, choć nie jest o moja mocna strona. Dlatego po południu przejąłem trochę inicjatywę i sam zadzwoniłem do mojego spedytora. Po chwili kurtuazyjnej wymiany zdań na temat urlopu i wypoczynku zapytałem jak stoi z towarem. Na początku powtórzył mi słowa szefowej, ale po chwili mówi:
- Dobrze Artur, że zadzwoniłeś, bo najprawdopodobniej będę miał w poniedziałek 16 ton do Paryża.      Usłyszymy się w poniedziałek rano i Ci potwierdzę.
To już coś. Jakiś punkt zaczepienia. Mam nadzieję, że wszystko dojdzie do skutku i w poniedziałek wieczorem, wtorek rano uda mi się ruszyć.
Heh. Do czego to doszło. Kiedyś byłem przekonany, że z czasem droga mnie zmęczy, że nie będę mógł się doczekać jakiejkolwiek okazji, żeby mieć trochę wolnego. Tymczasem okazuje się, że ta robota wchodzi w krew, tylko po to by zastąpić ją dieslem ;)
Kiedyś na 3 tygodnie urlopu dopiero gdzieś pod koniec zaczynało mnie nosić. Dzisiaj ledwo wytrzymuję jeden. Próbowałem już nawet wybierać się na przejażdżki osobówką, ale to jednak nie to samo. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Chyba tylko ci, co jeżdżą truckami będą w stanie to zrozumieć.
Myślę, że wsiądę jutro w Dafika i skoczymy przynajmniej na plac, podepnę naczepę i przejedziemy się do Verony na myjnię...


dopisano 27.08.2012
PS.  Mój spedytor się sprawił i załatwił :D
Jutro po południu jadę w trasę. Ładuję o 14 koło Verony, potem doładuję resztę u mojego spedytora i w drogę. 4 rozładunki na północy Francji i w Belgii. Lecę przez Szwajcarię i Luxemburg, także koło soboty wieczora powinienem zapodać jakąś relację na szybko.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Pierwszy post

Tak więc stało się. Nie wiem dlaczego, ale powstał ten blog. W sumie może ktoś spytać po co? Przecież są podobne i to ludzi, którzy naprawdę dobrze to robią. Czy mogę coś pokazać więcej? Nie wiem. Może tak, może nie? Czy jestem w czymś lepszy? mądrzejszy? Nie. Nie o to chodzi. Może to forma zabicia czasu, może szukanie nowych wyzwań, może chęć poczucia satysfakcji. Nie wiem. Nie znam tych wszystkich odpowiedzi. Nawet nie wiem jaką formę to przyjmie. Czas pokaże, albo i nie. Być może napiszę 2-3 posty i mi przejdzie. Zobaczymy.
Na początek się przedstawię, jak to przystało na początek. Nazywam się Artur, mam 35 lat kierowcą zawodowym jestem od 1996 roku, choć miałem przerwy w jeżdżeniu. Aktualnie mieszkam w Italii od 2001 r. i od 2002 roku związany jestem ze swoją obecną firmą i jeżdżę nieprzerwanie.
Pracę mam przyjemną, gdyż robię tygodniowe kółka do Francji lub Belgii. Wyjeżdżam z domu w niedzielę wieczorem i zazwyczaj w czwartek wieczorem jestem w domu. Nie jest to zasadą, ale zazwyczaj tak się trasa układa. W piątek oczywiście też pracuję , ale to już tzw. ściemnianie. Jakiś załadunek w okolicy dla mojego spedytora, jakieś małe naprawy wokół auta. W sumie jak to w transporcie. Do roboty zawsze coś się znajdzie.
Póki co nie mam pomysłu, jak ten blog będzie wyglądał, ale myślę, że wyjdzie to samo z siebie, z czasem.
Nie mam żadnego doświadczenia w kręceniu i montowaniu filmików, ale coś postaram się zrobić w tym kierunku. W sumie fajnie będzie zrobić sobie taką pamiątkę ;) W razie jakichś sugestii śmiało piszcie. Z chęcią poznam Wasze opinie, jakim sprzętem kręcicie, czym obrabiacie, jakie techniki stosujecie. Dla mnie to wszystko jak na razie czarna magia ;)
Myślę, że jak na pierwszy raz to wystarczy. Jeśli komuś chciało się to w ogóle przeczytać, to
Dziękuję i Pozdrawiam


Artur



PS. Dzisiaj, tj. w poniedziałek dowiedziałem się w biurze, że w tym tygodniu mam wolne. Sezon urlopowy itd. W sumie fajnie. Będę miał czas posiedzieć trochę z żoną i dziećmi, pogrillować, popiwkować ;)
Przy okazji umówiłem się w studio tattoo na nowego tribala :D
Mam nadzieję, że studio, do którego idę jest trochę lepsze ;)



dopisano 23.08.2012
Na szczęście okazało się lepsze :D
Sześć godzin na fotelu i po bólu ;P