piątek, 23 listopada 2012

Kryzys?


Kolejna trasa zaczęła się jak zwykle w niedzielę wieczorem. Cała droga do Paryża przebiegła bez najmniejszych problemów, tak samo jak i rozładunki.  We wtorek o 14:30 byłem już rozładowany w Mitry-Mory, w pobliżu portu lotniczego Charles de Gaulle. Zadzwoniłem jak zwykle do bossa, ale tu, o dziwo, zamiast dać mi załadunek na powrót, usłyszałem, że nic nie ma. W związku z tym, pojechałem do Le Thillay, do firmy, z którą od lat współpracujemy. To w sumie rzut beretem od ostatniego rozładunku, a miejsce znajome i bezpieczne. Dodatkowo i prysznic jest na miejscu i kumple, którzy są w okolicy również tam zjeżdżają, więc przynajmniej nie jest nudno.
Oczekiwanie na ładunek przedłużyło się do czwartku rano!!! Dobrych kilka lat minęło, kiedy ostatni raz tak długo stałem bez roboty. Nie wiem, czy to zasługa trwającego kryzysu, czy może zbliżających się Świąt? Kiedyś było tak, że przed Świętami pracy było dwa razy tyle, co normalnie, ale od 2-3 lat ta tendencja się kompletnie odwróciła. Teraz przed Bożym Narodzeniem jest kompletny zastój. Tyle, że jeszcze trochę za wcześnie. Tak się spodziewałem takiej sytuacji, gdzieś za 2 tygodnie, a nie teraz...
Ostatnimi czasy dzięki właśnie takim sytuacjom zaczynam się poważnie zastanawiać nad przyszłością. Wszędzie tylko o kryzysie się mówi. Wcześniej się tylko mówiło, a teraz zaczynamy to odczuwać na własnej skórze. Coraz mniej ładunków za coraz niższe stawki.
Od razu przypomina mi się sytuacja mojego serdecznego kolegi z Rovigo, Matteo. Firma, w której pracował zbankrutowała. Matteo przez ponad rok szukał pracy i nic nie znalazł. Oczywiście można znaleźć, ale albo pracodawcy oferują kontrakt na Słowacji, lub w Rumunii, albo na krajówce, na chłodni i jazda niemalże 24/24h... W końcu nie widząc rozsądniejszego wyjścia zrobił licencję i wziął w leasing swojego konia z naczepą.
Z boku wygląda to pięknie. Śliczne, nowe 500 konne Volvo z nową naczepą. Pomyśleć by można, że w sumie ta utrata pracy na dobre mu wyszła. Niestety są to tylko pozory.

Ostatnio siedzieliśmy trochę u niego "w papierach" i co się okazuje? Opłacalność takiego przedsięwzięcia jest sprawą mocno umowną. Są miesiące, że faktycznie zostanie mu na czysto trochę ponad 3 tysie €, ale są i miesiące słabsze, kiedy nie ma nawet 2000... I nie ma tu mowy o trzynastce, czternastce, urlopie płatnym itp.  Teraz jeszcze jest powiedzmy OK. Matteo jest kawalerem i mimo swoich 35 lat, mieszka ciągle w domu rodziców. W sumie nic dziwnego. W jego sytuacji po co mu mieszkanie? W każdym razie ma na utrzymaniu tylko siebie. Do tego zestaw jest nowy i nie wymaga wkładu finansowego. Kilometry jednak uciekają i auto nie młodnieje. To trzeba opony kupić, to coś wymienić, to jakąś obsługę zrobić, a wszystko kosztuje. Jednym słowem MASAKRA.
Zawsze marzyło mi się, że kupić swoje auto, ale właśnie rozmowy z moim szefem i m.in. z Matteo skutecznie mi ten pomysł wybiły z głowy.
Wracając jednak do kryzysu. Ile jeszcze potrwa? Czy może w ogóle nie minie? Może to już jest nasza nowa rzeczywistość? A może Unia się rozpadnie? A jeśli nic się nie zmieni, ile jeszcze moja firma wytrzyma? Trudno o optymizm, kiedy dookoła widzi się tylko upadające firmy, a nowych w ich miejsce nie ma. Każda miejscowość straszy pustymi halami. Wszędzie magazyny do wynajęcia, do sprzedania...
Pamiętam dokładnie rok temu politycy się wypowiadali, że ten rok będzie przełomowy i od tego roku zacznie się "ruszać" ekonomia. Tymczasem 2012 ma się ku końcowi. Niestety tylko rok, bo z tego, co widzę kryzys trwa i ma się całkiem dobrze.

środa, 14 listopada 2012

Mały, jesienny dół


Trzeci tydzień mija od ostatniego posta, a mi jakoś pomysły się skończyły. Może to ten jesienny nastrój?
A może raczej fakt, że zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, a więc czas, kiedy wybieram się ze swoją Rodziną do kraju. W tym roku odpuściliśmy sobie wakacje, więc w Polsce nie było nas cały rok.
Raz na rok móc pojechać do kraju, spotkać się z Rodziną i przyjaciółmi...Ot i ta piękniejsza strona emigracji. Wszystko ładnie z boku wygląda, ale to tylko powierzchowność.
Co mi dało opuszczenie kraju i co musiałem dla tego poświęcić? Warto?
Ostatnimi czasy wciąż nad tym rozmyślam i najgorsze jest to, że nie potrafię znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Nie wiem, czy w ogóle taka istnieje?
Bilans strat i zysków powiedzmy, że wychodzi na zero, tylko czemu w takim razie nie mogę pozbyć się uczucia, że coś po drodze spieprzyłem?
Czy decyzje kolejno podejmowane były słuszne? Pewnie nie wszystkie. Czy dobry kierunek obrałem? Czy dobrze pokierowałem swoim życiem?
A co, jeśli nagle się okaże, że to wszystko psu na budę?
Ot, taki właśnie nastrój ostatnio mi towarzyszy. Dlatego właśnie nie lubię jesieni. Wraz ze słońcem znika mój pogodny nastrój.
Jak to śpiewa w jedym kawałku Luxtorpeda: GDZIE JEST MOJA SEROTONINA ?!

Dobrze, że kolejne trasy szybko lecą. Jeszcze troszkę ponad miesiąc i to najbardziej oczekiwane kółko. Tym razem osobówką ;)
Myślę, że jak się spotkam z teściem, trochę pogramy, trochę wypijemy to i nastrój się polepszy.

Póki co, sorki za lekko zdołowany post. Na szczęście bardzo krótki to i dół mniejszy ;)