niedziela, 23 września 2012

Zlot Highway Truck Team - Adria 2012

          Jak pisałem w poprzednim poście, nie mogłem wyjechać już w piątek. Na szczęście w sobotę rano było wszystko OK i mogliśmy wszyscy razem wyruszyć w drogę. Żona z dziećmi osobówką i ja na przedzie moim "żółtkiem". Na miejsce dotarliśmy ok 10. Na placu przed torem wyścigowym Adria Raceway było już sporo ciężarówek, ale to nie koniec atrakcji, bo przy okazji Zlotu odbyło się kilka innych imprez. W oddzielnej hali tor kartngowy, na torze wstęp wolny dla motocyklistów, a chyba najciekawszą (bynajmniej dla mnie), była rozgrywka pucharu Europy Tractor Pulling.
Ciężarówek zjechało całe mnóstwo, i naprawdę było na czym oko zawiesić. Fajnie, że w końcu organizatorzy poszli po rozum do głowy i poza ciężarówkami zjechały się firmy zajmujące się szeroko pojętym transportem. Ozdoby, opony, części zamienne, dealerzy pojazdów itd.
Fajnie było, chociaż krótko. Niestety w niedzielę nie mogłem poczekać do wieczora, bo o 22 czas ruszać w kolejną trasę. Szkoda, bo była tam jeszcze wspólna kolacja, i przejazd konwojem wszystkich uczestników. Najpierw po torze, a potem przez centrum Adria...
No nic. Może następnym razem.
















piątek, 21 września 2012

Francja, tym razem pólnocna


Kolejne kółko zacząłem jak zwykle, w niedzielę wieczorem. Taki już mój standardzik. 21:30 wyjeżdżam z domu, jadę na plac, podczepiam naczepę, czekam na Giovanniego (albo on na mnie) i ruszamy. Z racji tego, że tym razem jechałem na północ Francji, nasza wspólna droga kończy się w Milano i tam Giovanni zjechał w stronę Monte Bianco, a ja na Szwajcarię. Jakieś pół godziny poźniej byłem już na parkingu pod agencją spedycyjną w Como. To by było na tyle z niedzieli. Ostatni rzut oka w neta, i spać.
Poniedziałek zacząłem od zrobienia papierów na tranzyt, czyli T2. Jest to trochę inna procedura niż w przypadku towarów wjeżdżających/wyjeżdżających ze Szwajcarii. Nie mogłem jechać prosto na granicę, tylko musiałem wcześniej zrobić tą właśnie tranzytówkę.W sumie to dużo lepsze rozwiązanie, gdyż na granicę tylko wjeżdżam , podbijam papiery i wyjeżdżam. Zazwyczaj zajhmuje mi to 5-10 minut. GDyby można było tranzytówkę robić w agencjach znajdujących się bezpośrednio na granicy, zapewne sytuacja wyglądałby jak na granicy Weil am Rhein/Basel, czyli kilometrowe korki i czasochłonne oczekiwanie. Z T2 w ręku pojechałem już na granicę (Ponte Chiasso), gdzie ją "otworzyłem", czyli wprowadzona została do rejestru, zrobiłem kartę opłaty drogowej i mogłem ruszać dalej. Od razu widać, kiedy jesień nadchodzi, bo w Szwajcarii zanikają Holendrzy z przyczepami campingowymi, czyli główna przyczyna korków w sezonie urlopowym. Szło wszystko gładziutko. Na parkingu regulacyjny, na bieżąco, pod tunelem San Gottardo, na bieżąco. Aż miło sie jechało, co w Szwajcarii nie jest takie oczywiste. Nie mówię tu o widokach, bo tu nie ma się absolutnie do czego przyczepić. Wręcz przeciwnie. Szwajcaria obdarza takimi krajobrazami, że nie sposób o nich zapomnieć.
Podróż na drugą stronę zajęła mi dokładnie 3h46min, co jest naprawdę świetnym wynikiem. Teraz zostało tylko podbić papiery na granicy Basel/Saint Louis i już byłem we Francji. Teraza jeszce zostało mi dotrzeć do Luxembourga, zatankować się i można myśleć o odpoczynku. Nawet Strasbourg nie "ukradł" mi zbytnio czasu, więc miałem wyjątkowo spory zapas czasu. Lubię tak jechać. Od razu jestem spokojniejszy. Po drodze żadnych już problemów nie było i tak oto o 18:30 byłem już na pompie. W sumie po zatankowaniu mogłem jechać jeszcze (na 10) godzinę i 55 minut, ale już tak mi się utarło, że pauzuję się zawsze na Luxie. Raz, ze to bezpiecznie, bo kotły pełne, to trza uważać, gdzie się staje. 1300 litrów diesla to łakomy kąsek dla lepkich rączek ;) A po drugie to w Belgii różnie to z parkingami bywa. Zazwyczaj wieczorem też o dobre miejsce nie łatwo. Trzecim i ostatnim powodem jest już moja osobista "schiza", a mianowicie, kiedyś próbowali mi się chu... w nocy do kabiny włamać. Na szczęście coś im nie tak poszło. Albo gazu nie wpuścili, albo nie trafili. Nie wiem. W każdym razie w momencie, jak zaczęli grzebać przy zamku obudziłem się. Niestety. Zerwałęm się na równe nogi, ale kiedy wyskoczyłem z kabiny zobaczyłem tylko światła uciekającej osobówki. Od tamtej pory nie lubię stawać w Belgii. Po za oczywiście miejscami, które znam i wiem, że są bezpieczne, a kilka ich mam ;)
We wtorek, zgodnie z planem,  wstałem o 3:15. Stały rytuał. Śniadanko, kibelek, łazienka i tuż przed 4 mogłem ruszyć dalej. To dla mnie ważne, żeby ruszyć wcześnie, gdyż do 6 jeszcze można wyprzedzać. Póżniej zaczyna obowiązywać zakaz i zaczynają sie tworzyć sznury ciężarówek, a w konsekwencji jedzie się 70-80 km/h. O 6 na szczęście byłem już pod francuską "granicą".  Dalej to już błahostka. O 8 z minutami stanąłem sobie na pauzę i przy okazji jakieś drugie śniadanko i kawusię. Do klienta zostało mi niewiele ponad 30 km, więc spieszyć się nie musiałem.
Rozładunek poszedł bez problemów, więc pojechałem od razu w drugie miejsce. Tam niestety pierwsza przykra niespodzianka. Wjechałem do klienta o 11:45. Ten pracowałę niby do 12, ale i tak kazał mi czekać do 14. Ku... Żebym to jeszcze Bog wie ile towaru musiał tam rozładować? Raptem 10 kartoników. Kiedy przyjechał o 14 zajęło to 5 minut łącznie z podbiciem papierów. W międzyczasie szeryf znalazł mi powrót, ale musiałem gonić. w sumie wyjechałem o 14:17, a do zrobienia miałem 140 km. Mieli mnie załadować, o ile zamelduję się na firmie przed 16. W sumie to na styk, ale nie poddawałem się. Przyjechałem o 15:50, a smutna pani w biurze oświadczyła mi, że załadują mnie jutro rano. To po kiego czorta tak goniłem? No trudno. Płakał nie będę, bo nie lubię się zbytnio rozczulać. Wróciłem do parkingu przy zjeździe z autostrady. Nawet może i tak lepiej się stało. Rano ruszyłem o 3:57, a stanąłem po południu o 16:11. Niewiele ponad 12h pracy. Pauzy za to wykręcę prawie 16h...
Rano , zgodnie z umową, zjawiłem się o ósmej na firmie. Niestety zastałem bramę zamkniętą, a na dzwonek nikt nie reagował. Kurde z samego rana już mi podnieśli ciśnienie. Na szczęście po kwadransie zjawiła się "smutna Pani" z wczoraj i tym razem już z lepszym humorem otworzyła mi bramę. Załadunek trwał trochę ponad godzinę. W sumie jedyne moje zajęcie to było patrzenie, a na koniec otworzenie jednego boku i zaciągnięcie pasów. Magazynier sam pasy pozakładał, także mi zostało tylko dokończenie. Fajny ładunek. Rolki plandeki. Tak tak. Te same z których robione są nasze kurtyny. 17 T, także jechało się super. Lubie takie ładunki. Taki ciężar w sam raz. Dodatkowo niski ładunek, także naczepa zbytnio się nie buja. Super. Można czerpać przyjemność z jazdy;
Rozładunek miałęm jakieś 20 km od domu, także wiedziałem od razu, że w czwartek w nim będę, niezależnie, czy uda mi się rozładować, czy nie :D
Wracałem przez Mont Blanc, więc po drodze nie było za bardzo gdzie stracić czas. Wszystko szło zgodnie z planem i w czwartek o 14:30 byłem na rozładunku.
W piątek od rana wszystko na luzie. Pojechałem w miejsce, gdzie ładowałem się tydzień temu. Tym razem po 24 palety i nie dla mnie, a dla mojego kolegi. On wróci z trasy gdzieś w piątek w nocy, więc sam się załadować nie mógł. Do tego doładowałem auto na spedycji i zawiozłem całość rozładować na naszym magazynie. Obiadek w domu z Rodziną. Jak ja lubię takie piątki. Po południu pojechałem do Sarego, tym razem już po mój towar. Wchodzę na magazyn i mówię co ma załadować, a magazynier na to, że niestety ma jedno auto przede mną... Kurde. No trudno. Trza czekać, to poczekam. Na szczęście truck na którego czekał zaczął się spóźniać, więc zaproponował mi, żebym wjechał na plac, ustawił się z boku i zacznie mnie ładować, ale jak tylko tamten się zjawi, to mnie zostawi i będzie ładował jego. Oczywiście przystałem na to ochoczo. Lepsze to, niż bezczynne czekanie. Niemiec (na niego czakał magazynier) zjawił się w momencie, kiedy wózkowy wstawił mi paleciaka na naczepę. Ten oczywiście mnie zostawił i pojechał do niego, ale tu mnie miło zaskoczył. Zaraz wrócił i mówi, że albo mnie załaduje "w biegu", albo czekam, ale na Niemca zejdzie conajmniej 2,5h. Oczywiście, że ładujemy. 21 palet załadowaliśmy i "zrobiliśmy" papiery w 12 minut !!!
Haha. Ale zasapałem się jak mało kiedy. No ale mniejsza o to. Załadowałem sie i tylko to się liczy. Na spedycji niemalże formalność. 10 palet i byłem free. Super. o 17 mogłem zakończyć dzień. W piątek to nie jest normalne;)
Cieszyło mnie to, bo wieczorem zaplanowany miałem wyjazd na zlot. Niestety nie pojechałem. Żona kiepsko się poczuła, więc nie chciałem je zostawiać samej. Pojedziemy jutro z rana razem, całą Rodzinką :D

piątek, 14 września 2012

Kolejny Paryż :D


Dzięki zeszłemu tygodniowi, udało m i się nadrobić czas stracony dwa tygodnie temu i wrócić do swojego stałego rytmu.W piątek załadowałem auto i mogłem ruszyć jak zwykle w niedzielę wieczorem. O 21.30 spotkałem się na bazie z kumplem Giovannim. Zazwyczaj razem ruszamy. Zakaz dla ciężarówek obowiązuje do północy, ale auta wyjeżdżające z Italii mogą ruszyć 2h wcześniej z czego ochoczo korzystamy. Tym bardziej, że w tym tygodniu pierwszy rozładunek miałem do zrobienia za Dijon. Żeby trasa poszła jak należy musiałem to rozładować jeszcze w poniedziałek. Inaczej byłbym cały dzień w plecy. W sumie dobrze wszystko "żarło", a i tak z czasem byłem na styk. Do klienta dojechałem w poniedziałek dokładnie o 17:27 pewny, że każą mi wrócić rano.Na szczęście są jeszcze na tym świecie ludzie, którzy mają ochotę do pracy. Magazynier, pomimo, że w momencie, kiedy tam wjechałem już był przebrany i zamykał interes, to zgodził się mnie rozładować. Było tylko 6 palet, także zajęło mu to 10 minut z podbiciem papierów. Kurcze. Żeby wszystkim chciało się tak pracować...No nic. Podbudowany tą sytuacją zadowolony ruszyłem w stronę Paryża. Tego samego wieczora stanąłem na bramkach na A5. W sumie mogłem pojechać na "dziesiątkę" i przeskoczyć na drugą stronę Paryża, ale po co? Na tym parkingu jest bezpiecznie i spokojnie, a wyjeżdżając rano o 6 i tak powinienem objechać wszystko bez problemu. Tak też zrobiłem. O 7:20 byłem już pod bramą u klienta, także miałem czas w spokoju wypić kawkę i zarzucić jakieś śniadanko. Kolejne zrzuty poszły bez większych utrudnień, choć bez korków się nie obyło. No ale być w Paryżu i nie postać w korku to tak jakoś nie normalnie by było ;)
Dojeżdżając do ostatniego punktu, zadzwoniłem do szeryfa, co by zdać mu szybki raport. Dzięki temu, jeszcze nie skończyłem rozładowywać, a już miałem na telefonie sms-a z załadunkiem. To samo miejsce, które ładowałem tydzień temu i w to samo miejsce mam to zawieźć. Załadunek zajął mi dokładnie 23 minuty! I to ręcznym paleciakiem :D
Całość 9900kg, także auto sobie odpocznie. Miałem do dyspozycji jeszcze 5h jazdy, więc niezwłocznie ruszyłem w drogę  powrotną. Żarło aż za dobrze. Kto to widział, żeby we wtorek wieczorem być już w Beaune? Na dobrą sprawę mógłbym to rozładować jeszcze w środę, ale nie ma co się zbytnio śpieszyć. Po ewentualnym rozładunku i tak nie będę miał już czasu jazdy na dojechanie do domu, więc lepiej jechać sobie tempem spacerowym. W środę wieczorkiem stanę sobie gdzieś w okolicy rozładunku i trasę zamknę w czwartek rano.
Jak wymyśliłem, tak zrobiłem. W czwartek o 8 zameldowałem się na rozładunku. Przede mną tylko 1 ciężarówka, więc spoko... Ha. Tak mi się tylko wydawało. Logistyka okazała się takową tylko z nazwy. Bo co można innego powiedzieć o firmie, w której do rozładunku 5 ciężarówek (zaraz za mną dojechały kolejne 3) wysyła się jednego pracownika, a 10 innych szwęda się po magazynie i nie ma co ze sobą zrobić. Pozostawię tą sytuację bez dalszych komentarzy, bo słowa które mi przychodzą na myśl, nie za bardzo nadają się do publikacji. Tak, czy siak, jako drugi do rozładunku, wyjechałem stamtąd o 11. W międzyczasie szeryf się postarał i znalazł mi najpierw 2 załadunki, a potem dokoptował jeszcze jeden.
Pojechałem więc do Modeny na pierwszy załadunek. 11 palet octu winnego. 10 T na samym przodzie naczepy. Nie za bardzo mi się to podobało, ale co zrobić? Z moich obliczeń wyszło, że będę załadowany na full, więc nie mogłem nic wykombinować.
Z Modeny udałem się z powrotem do Rolo (tam się rozładowałem), żeby załadować kolejne 11 palet, tym razem śrub. Paltey bardzo niskie, ale musiałem je załadować podwójnie, czyli jedna na drugiej. W ten sposób miałęm załadowane pół naczepy i 16 T !!!
Czas na ostatni załadunek. 16 palet jakichś wyrobów stalowych w skrzyniach. Kolejne 12 T z hakiem. Dobiłem prawie do 29 T !!! W DMC zmieściłem się w normie, gdyż we Włoszech jest 44 T, ale gdyby komuś przyszło do głowy poważyć osie, to na bank tylna oś konia była "przewalona" . Strasznie musiałem uważać na zakrętach bo naczepa dość mocno się wyginała. Jakby jej zależało, żeby się wywalić ;)
No nic. Dojechałem do Verony, zrzuciłem wszystko w dwóch miejscach. Udało się i to, choć zaplanowałem sobie rozładunki na piątek rano. Cóż. Skoro miałem na to czas, to grzechem byłoby z tego nie skorzystać. W ten o to sposób w czwartek wieczorem byłem na bazie "podwójnie rozładowany" i z super nowiną na piątek. Mój spedytor dał mi załadunek całego auta w jednym miejscu. Żyć, nie umierać.
Rano pojechałem do Pastrengo (koło Verony) i załadowałem 33 palety na północ Francji. O 10 byłem gotowy na nowe kółko.
Po południu, pojechałem na bazę trochę popieścić auto, ale okazało się, że  dzień wcześniej chłopaki pomylili się ładująć jedną naszą solówkę ciuchami i zostało na magazynie 70 szt. bluzek, sweterków itp. Z racji tego, ze towar ma być w sobotę już na sklepach, szef rad, nie rad wrzucił to do swojego auta i spytał, czy bym nie skoczył z tym pod Piacenzę. Czemu nie? Na rozładunek osobówką jeszcze nie jechałem, więc mogę śmiało powiedzieć, że zdobyłem nowe doświadczenie. HAHAHA


A ha. Dzisiaj o 5:30 rano szeryf został po raz pierwszy dziadkiem, więc mimo piątkowej nerwicy (co tydzień to samo) było całkiem sympatycznie. Dawno go takiego szczęśliwego nie widziałem.


Dzisiaj, korzystając z wolnej soboty postanowiłem troszkę upiększyć mojego horse'a :D

piątek, 7 września 2012

Tym razem Paryż


Weekend zleciał nie wiadomo kiedy. Ile byłem w domu? Raptem 27h. Na szczęście nie zdarza się to często. W poniedziałek tuż przed 7 pojechałem w okolicę Treviso rozładować towar przywieziony z Belgii. Szybko poszło. Bez żadnej niepotrzebnej straty czasu. W drodze powrotnej zajechałem do Padovy załadować 1 skrzynię i rura na obiadek do domu.
Zostawiłem papiery z zeszłego tygodnia na firmie i mogłem jechać dalej. W tym tygodniu kółko dla Schenkera. Po drodze do Verony załadowałem pół naczepy osi i zostało mi tylko doładować się na wspomnianym juz Schenkerze.
Jak to na Schenkerze bywa , swoje odstać musiałem. Niby wszystko już załadowane i nagle okazało się, że brakuje 2 kartonów, które mają zjechać z Vicenzy. Rad, nie rad musiałem czekać na kuriera...
Wyjechałem o 18. Droga super. Jak rzadko kiedy. Ruch nawet niezbyt spory, więc dobrze się jechało. Do Milano wjechałem koło 20, więc nawet nie trza było nogi z gazu zdejmować ;) Tuż po 22 byłem juz na parkingu regulacyjnym w Aosta i mogłem posprawdzać jeszcze na szybko, co tam w necie nowego się wykluło.Potem jeszcze filmik do snu i kimono, bo dzisiaj robimy tylko 9h.
Od rana nie chciałem stracić nic więcej czasu, niż to niezbędne. Zależało mi, żeby te osie zrzucić jeszcze w ten sam dzień 50 km w bok od Auxerre. Udało się. Zjawiłem sie na firmie o 16 i rozładowałem się bez problemu. Dzięki tem jeszcze tego samego wieczora stanąłem na pauzę na "bramkach" na A6, czyli na południe od Paryża. Stanąłem o 18, czyli ruszę o 5 rano. Fajnie. Paryż jeszcze będzie spał :)
Jak na tak wczesną porę ruch i tak był wyjątkowo duży, co nie zmienia faktu, że udało mi się przelecieć na drugą stronę Paryża bez żadnych problemów. Na pheripherique (paryska obwodnica) było jakieś zatwardzenie, na mojej trasie, ale obleciałem to, biorąc wcześniej A3. Trasa nie wiele dłuższa, ale przynajmniej był spokój. O 6 rano zameldowałem się na Schenkerze, jednak musiałem czekać do 8, bo tak miałem awizację. Szkoda, że te dwie godziny pauzy nie wyszły mi gdzie indziej. Można by się spokojnie wykąpać. Tam niby też jest prysznic, ale tylko z nazwy. Syf taki, że tylko brakuje, żeby ktoś ich podkablował do ich odpowiednika naszego Sanepidu. Także spokojnie zjadłem sobie śniadanko, popiłem mocną poranną kawką i to mi musiało wystarczyć.
O 9 z hakiem jechałem już na ostatni rozładunek. 41km, zero korków, a i sam rozładunek błyskawiczny. Już od wczoraj miałem adres załadunku, więc na czasie mi zależało. O 11 byłem na miejscu. Obawiałem się, że będę musiał czekać do po południa, ale o dziwo od razu zaczęli mnie ładować i dokładnie o 12 byłem gotowy do drogi powrotnej. Super. Poszło wszystko aż nadspodziewanie dobrze. Nie chcąc tracić cennego czasu od razu ruszyłem. Rzadko mi się to zdarza, ale pauzę "wykręciłem" podczas załadunku. Obiadek musiał poczekać. Spowrotem w stronę Paryża, ale tym razem obleciałem go już A 104, a potem, widząc, że od A4 do A6 jest korek na "sto czwórce" objechałem to nacjonalką. Wskoczyłem na A5 i już prosta droga. Non stop na odcięciu, dokąd tylko czas mi pozwoli. Po drodze jeszcze tankowanie w Macon i na następnej pompie w Bourg en Bresse stanąłem na 9h. Mam nadzieję, że ruszając jutro o 5 rano uda mi się rozładować. A może i wrócić do domu. To byłby wypas :D
Jak pomyślałem, tak zrobiłem. 5 rano a ja już na drodze. Niestety już na początku spotkała mnie niemiła niespodzianka. Autostrada A40 zamknięta. To często się zdarza, gdyż prowadzą wtedy prace konserwacyjne w tunelu. Teraz tylko decyzja. Jadę dalej wytyczonem objazdem, co wiąże się z jakąś stratą czasy, czy czekam do 6 aż otworzą autostradę? Postanowiłem poczekać. Zatrzymałem się na pompie Aire de Cerdon tuż przed obowiązkowym zjazdem 9. Ruszyłem o 6 licząc na pustą drogę, ale okazało się, że coś się "zesrało" i autostarda była dalej zamknięta. No cóż. I tak bywa. Pojechałem więc objazdem. Szczęście w nieszczęściu, że objazd był tylko do następnego wjazdu, więc dużo nie straciłem. Gdybym musiał jechać do 10, to już by wesoło nie było. Miałem przed sobą kilka ciężarówek, a na czele dostojnie sunął silos z Transalliance. Dobrze go musieli załadować, bo na każdym podjeździe zwalniał do 20 km/h. Jak już pisałem, na szczęście objazd był w miarę krótki i moja strata zamknęła się w 15 minutach. Cały czas była szansa na powrót do domu. Dalej szło wszystko jak z płatka. Dosłownie zero jakichkolwiek przykrych niespodzianek. Dzięki temu o 15 zameldowałem się na rozładunku i już wiedziałem. Wieczorem kolacja z żoną i dziećmi. Czegoż chcieć więcej?
Zdążyłem jeszcze zajechać na bazę, zostawić papiery, wziąść zlecenia na jutro i byłem free. To był naprawdę "szybki Paryż" :D
Piątek, jak to piątek, więcej się udaje niż się pracuje. Z rana pojechałem  w góry, za Vicenzę zrobić 2 załadunki. Jeden dla mnie, drugi dla szefa. Szybka sprawa. Oba w tej samej miejscowości, na tej samej zonie industriale. O 10 już wracałem na bazę. W południe obiad w domu i teraz stoję sobię na spedycji, gdzie właśnie zaczęli mnie ładować. Na przyszły tydzień znowu Paryż.

sobota, 1 września 2012

Polskitrucker.com vs. KD Truck




Od krótkiego czasu mamy okazję oglądać w sieci wzajemne przepychanki pomiedzy Polskim truckerem, a młodym truckerem. A może dokładniej. Pomiędzy liderami tych stron, czyli polskitrucker.com i KD Truck. Dziwna to sprawa. Jeden temat, jedna pasja, które teoretycznie powinny łączyć, a tu takie halo. Rozumiem, że dwóch różnych ludzi może nie darzyć się sympatią, mieć różne poglądy na różne sprawy. Czy jest to jednak powód do wzajemnego opluwania się?
Na co dzień na drodze jesteśmy pomiatani przez wszystkich. Kierowcy osobówek, którzy nic nie wiedzą ani o nas, ani o naszej pracy, przez Policję i najróżniejsze organy kontroli, którzy tylko patrzą jak tu nas udupić i jak najwięcej od nas wyrwać. Szargają nami w końcu szefowie, dyspozytorzy, spedytorzy, klienci i Bóg jeden wie, kto jeszcze. Teraz na dodatek pokażmy im wszystkim, że mają rację. Sami nie potrafimy się szanować, a więc ktoś, kto sami siebie nie szanuje, nie może oczekiwać szacunku od innych. Czyż nie tak?
Nie chcę wnikać tutaj w szczegóły tego sporu, bo w mojej opinii powinni go wyjaśnić między sobą sami zainteresowani i nie angażując do tego śmiesznych żołnierzyków, wypisujących chamskie i obraźliwe komentarze. Chyba, że taka jest tego sporu istota? Jakiś konkursik popularności? Kto dostanie więcej łapek w górę, a kto w dół? No chyba jednak nie.
Obaj panowie na swoich stronach zamieszczali filmiki na temat trollowania w sieci, o braku akceptacji dla hejterów itd. Co się więc stało z tym przekazem? Dlaczego tak łatwo godzicie się na te fale chamstwa w stosunku do Waszego oponenta?
Nie liczę na to, że się pogodzicie chłopaki i będziecie żyli długo i przyjaźnie, bo z ery bajek już dawno wyrosłem. Myślę jednak, że skoro do tego wszystkiego zaangażowani zostali młodzi ludzie, którzy niby w przyszłości mają bgyć jak my truckerami, to może należałoby dać im jakiś lepszy przykład?
Przecież ten cały wulgaryzm, wzajemną nienawiść itp, kiedyś przeniosą na drogi.
Przykro mi widzieć jak dwaj ludzie, których szanuję za to co robią, nagle tracą swoją energię na takie bzdury...

Szybka Belgia?


No i doczekałem się. Mój spedytor Luca, tak, jak obiecał, znalazł mi ładunek, o czym pisałem już w dopisku do ostatniego posta.
W poniedziałek oczywiście autko zostało wypucowane, i ogólnie rzecz ujmując, przygotowane do trasy. We wtorek ostatnie sprawdzenie sprzętu. Olej, płyny. Wszystko OK.
 Siodło przesmarowane. Wszystko cacy. Jeszcze szybki obiadek z Rodzinką i można ruszać. Najgorszy moment każdego tygodnia. Syn już rozumie. Ale jak to wytłumaczyć niespełna 2 letniej córce? Żona oczywiście rozumie, ale też za każdym razem to przeżywa. Też nie jest jej lekko. W końcu zostaje sama z wszystkimi problemami. Na głowie cały dom, dzieci, i jeszcze do tego pies ;) Ale co zrobić? Ostatnie uściski i jedziemy.
Z domu na bazę mam 10 km, także ledwo Dafik złapał swoją temperaturę a już byliśmy na miejscu. Krótka wizyta w biurze, żeby wziąść kartę urlopową, wypić szybką kawkę i mnożna się podczepiać. Kilka chwil i już zestaw połączony, powietrze nabite, światła sprawdzone, żadnych anomalii nie widać, nie słychać, więc ruszamy.
Do Tregnago, gdzie miałem pierwszy załadunek nie jest daleko. Raptem 46 km. Za to widoki przepiękne. Lekko kręta SP10 i cały czas przed oczami góry...
Firmę już znam, więc nawet nie włączałem nawigacji. Niestety na miejscu spotkała mnie przykra niespodzianka. Miałem awizację na 14.00 i o tejże godzinie się zameldowałem na miejscu. Niestety towar nie był gotowy i musiałem czekać prawie do 16 tej. No cóż. I tak się zdarza.
Z Tregnago kolejne 40 km i jestem na mojej spedycji. Tam oczywiście loteria. Jak zwykle. Raz wpadnę i po 30 minutach wyjeżdżam, a czasem można pod rampą wykręcić pauzę 9h. Tym razem zeszło 2h, czyli powiedzmy przyzwoicie ;)
17.40 załadowany, z papierami w ręku wyjechałem w trasę.W sumie godzina nawet dobra. Zanim dojadę do Milano, będzie już po korkach (tak właśnie było). Po drodze krótki przystanek na Area di servizio Brianza Nord, żeby kupić ładowarkę i uchwyt do mojego nowego telefonu, który chwilowo będzie pełnił funkcję kamery . A nóż po drodze coś się nakręci :D
Kilkanaście minut po 21 zajechałem na parking w Como. Myślałem, że jeszcze uda mi się zrobić T2 na jutro. Niestety spedycja już była zamknięta. Dziwne. Zawsze mi się zdawało, że pracują do 22.30. Tak czy siak, do Szwajcarii bym już nie wjechał, więc spokojnie mogłem zacząć kręcić pauzę.
Rano zwlekłem się z wyra godzinę wcześniej, bo czułem, że dzisiaj czas będzie miał duże znaczenie. Na spedycji wir okrutny (warto było wcześniej wstać). Zostawiłem papiery i poszedłem na śniadanko. Zanim je zjadłem i doprowadziłem się do porządku, T2 było gotowe i mogłem jechać dalej. Niestety na granicy Ponte Chiasso wzięli się za naprawianie dziur na parkingu i burdel się zrobił tam straszny. Kolejne minuty uciekają, a dzień przecież dopiero się zaczynał. No nic. Jakoś i to ogarnąłem i w końcu wskoczyłem na autostradę. Co mnie miło zaskoczyło, cała Szwajcaria poszła jak z płatka, co wcale oczywiste nie jest. Jak ktoś tam jeździł tranzytem, to wie, o czym piszę. Lekkie zatwardzonko było na wjeździe do tunellu St. Gotthard, ale dosłownie kilku minutowe. Potem już non stop do Basel na odcięciu.
Pierwsza pompa we Francji i czas na jakiś obiadek. Czas miałem nawet dobry, ale pauzę zrobiłem tylko 45 minut, co by jeszcze o ludzkiej porze wskoczyć do Strasbourga. Tam też poszło jak z płatka, więc na dzisiaj zostało tylko dolecieć do Luxemburga, zatankować się i odpoczywać. Na dobrą sprawę mogłem jechać jeszcze ze 45 minut, ale po co?  Robota nie zając. Nie ucieknie ;)
Szybko stanąłem to i wstać trza było szybko :-P  3.30, a ja już na drodze. Nie lubię jeździć po Belgii, bo wszędzie zakaz wyprzedzania na drogach dwupasowych. Dlatego wolałem się zerwać wcześniej i przeskoczyć przed 6.00 (do tej godziny można wyprzedzać, ale pod warunkiem, że jest to oznakowane) całą Belgię. O 6.30 byłem już za Valenciennes i czekałem na otwarcie firmy. Dobrze, ze na "moim" zjeździe było Centre Routier Secourise (parking strzeżony dla ciężarówek z restauracją, łazienkami itd). Dzięki temu w spokoju wziąłem prysznic, ogoliłem się, zjadłem. Jednym słowem, wszystko co dobre dla ciała i duszy :D
Po ósmej zrzuciłem się w Mercedesie i pojechałem na drugi rozładunek koło Lens. W sumie koło 50 km. Tam też poszło jak z płatka, chociaż cieć przyczepił się, ze nie mam awizacji. Czasem jednak warto sprawę postawić na ostrzu noża.Szczególnie jak się wie, że towar jest PILNY. Nie był gość zbyt miły, więc też niemiło mu powiedziałem, że to nie mój problem, tylko spedytora i jak nie chce mnie rozładować to nie ma problemu. Zawiozę to z resztą zbieraniny na magazyn i niech się inni martwią ;) Byle mi tylko CMR podbił, że nie rozładowali z braku awizacji. Nie zdążyłem dojść do auta(miałem dzwonić na spedycję), kiedy już dostałem nr rampy do rozładunku. Wyobraźcie to sobie. Dało radę zrobić to bez awizacji...


Ostatni zrzut to już formalność. Stały punkt, gdzie zwozimy wszystkie "śmieci". Dokładnie firma, z którą moja spedycja ma umowę, że zwozimy tam wszelką zbieraninę, a oni zajmują się dystrybucją. O 13.00 byłem już rozładowany, najedzony i gotowy do dalszej jazdy. Zadzwoniłem do szeryfa i na powrót dostałem dwa miejsca załadunku (jedno 11 km od drugiego) za Liege. W sumie 240km na pusto, to trochę słaby interes, ale co mi do tego. Mi płacą za kręcenie kierownicą;) Dojeżdżając do Brukseli, i wiedząc, że nic mnie nie goni, zadzwoniłem do kumpla, który od lat tam mieszka i postanowiliśmy się spotkać na parkingu za Brukselą. Niby nic wielkiego, a cieszy. Zawsze bardzo miło wspominam takie spotkania. Po mniej więcej godzinie ruszyłem w ostatni etap dzisiejszego dnia i o 17.30 zameldowałem się na pierwszym załadunku. Oczywiście (nie zaskoczyło mnie to zbytnio) nie chciało i się już załadować tych TRZECH palet, więc spokojnie ustawiłem się na nockę u nich na parkingu.
      Od rana, jak można był się spodziewać, wszystko szło nie tak. jak to mówią. Gdzie człowiek się spieszy, tam diabeł się cieszy. Trzy palety owszem, były, ale każda w innym magazynie. Wybór prosty, albo pojeżdżę i pozbieram, albo będę czekał ciul wie, ile. No więc pozbierałem, ale z czasu jazdy pół godzinki poszło do kosza. No cóż. Zdarza się. Tylko czemu ku... w piątek? Jadę się skompletować w drugie miejsce, a tam odniosłem wrażenie jakby już trwał weekend. Nikomu do roboty się nie paliło. I tak oto na załadunek 16 palet poświęciłem prawie 3h.  Wściekły zacząłem już sam siebie uspokajać. W końcu byłem załadowany, więc cóż jeszcze mogło się stać. Teraz tylko 1200 km i jestem w domu...Hmm... Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Dojechałem do Luxemburga, żeby się zatankować i co? Akurat w momencie, kiedy przyszła moja kolej, szlag trafił system i nie szło zapłacić. Zanim obsługa doszła do wniosku, że można zrobić to ręcznie, zanim kierownik wytłumaczył kasjerce jak się obsługuje maszynkę do "kopiowania" kart, minęła godzina. Kolejna w plecy :( Jak to mówią, co się stało, to się nie odstanie, więc nie ma co płakać, tylko trza jechać. W sumie cała reszta dnai szła nawet dobrze. Przed Strasburgiem, co by uniknąć korków (była już 17.30), przeskoczyłem do Niemiec, dalej do Freiburga i landówkami w stronę Austrii, a dokładniej Bregenz.Uwielbiam tą drogę. Fakt, że trzeba trochę cierpliwości, bo pogonić tam się nie da, ale za to widoki wynagradzają wszystko, Jezioro Bodeńskie. Jak ja je lubię...
Tuż przed 22 stanąłem zaraz za Friedrichshafen z 9h52min jazdy.
No i sobota. Czas do domu. Wyjechałem rano po dokładnie dziewięciu godzinach pauzy. Już wiedziałem, że przed początkiem zakazu do domu nie dojadę. Była nikła szansa, że uda mi się dolecieć gdzieś do Affi, wtedy już na lekkiego "wariata" dojechałbym na bazę landówkami. Niestety życie lubi korygować takie założenia. Jeszcze do Innsbruck szło gładko. Potem niestety już nie. O 11 zamiast być w okolicach wspomnianego już Affi byłem 10 km przed Bolzano, czylil jakieś 130km wcześniej. No cóż. Chciał nie chciał stanąć trzeba. Na pompie oczywiście miejsca nie było wcale, więc stanałem na pierwszej zatoczce. Jak ja tego nie lubię !!! Cio zrobić. Zakaz to zakaz. Po jakichś 3 godzinach podjechała do mnie Polizia Stradale i kazali mi jechać dalej. Mówię, że przecież zakaz itd. Stanąłem z braku miejsca. To nic. Mówią. Jedź na Bolzano Sud, tam poza autostradą jest parking. No i właśnie tu jestem.
Czekam właśnie do północy (wtedy wyjdzie mi pauza 9h) i jadę do domu. Koło 2 powinienem być na miejscu.

Porobiłem kilka fotek w trasie, skręciłem kilka filmików. Fotki wrzucę jutro, już na spokojnie z domu. Nad filmikiem popracuję i zobaczę, czy wogóle coś z tego da się sklecić. Jak się uda, to też go udostępnię w późniejszym czasie.
I tak za bardzo się rozpisałem, więc już nie nudzę ;)