piątek, 7 września 2012

Tym razem Paryż


Weekend zleciał nie wiadomo kiedy. Ile byłem w domu? Raptem 27h. Na szczęście nie zdarza się to często. W poniedziałek tuż przed 7 pojechałem w okolicę Treviso rozładować towar przywieziony z Belgii. Szybko poszło. Bez żadnej niepotrzebnej straty czasu. W drodze powrotnej zajechałem do Padovy załadować 1 skrzynię i rura na obiadek do domu.
Zostawiłem papiery z zeszłego tygodnia na firmie i mogłem jechać dalej. W tym tygodniu kółko dla Schenkera. Po drodze do Verony załadowałem pół naczepy osi i zostało mi tylko doładować się na wspomnianym juz Schenkerze.
Jak to na Schenkerze bywa , swoje odstać musiałem. Niby wszystko już załadowane i nagle okazało się, że brakuje 2 kartonów, które mają zjechać z Vicenzy. Rad, nie rad musiałem czekać na kuriera...
Wyjechałem o 18. Droga super. Jak rzadko kiedy. Ruch nawet niezbyt spory, więc dobrze się jechało. Do Milano wjechałem koło 20, więc nawet nie trza było nogi z gazu zdejmować ;) Tuż po 22 byłem juz na parkingu regulacyjnym w Aosta i mogłem posprawdzać jeszcze na szybko, co tam w necie nowego się wykluło.Potem jeszcze filmik do snu i kimono, bo dzisiaj robimy tylko 9h.
Od rana nie chciałem stracić nic więcej czasu, niż to niezbędne. Zależało mi, żeby te osie zrzucić jeszcze w ten sam dzień 50 km w bok od Auxerre. Udało się. Zjawiłem sie na firmie o 16 i rozładowałem się bez problemu. Dzięki tem jeszcze tego samego wieczora stanąłem na pauzę na "bramkach" na A6, czyli na południe od Paryża. Stanąłem o 18, czyli ruszę o 5 rano. Fajnie. Paryż jeszcze będzie spał :)
Jak na tak wczesną porę ruch i tak był wyjątkowo duży, co nie zmienia faktu, że udało mi się przelecieć na drugą stronę Paryża bez żadnych problemów. Na pheripherique (paryska obwodnica) było jakieś zatwardzenie, na mojej trasie, ale obleciałem to, biorąc wcześniej A3. Trasa nie wiele dłuższa, ale przynajmniej był spokój. O 6 rano zameldowałem się na Schenkerze, jednak musiałem czekać do 8, bo tak miałem awizację. Szkoda, że te dwie godziny pauzy nie wyszły mi gdzie indziej. Można by się spokojnie wykąpać. Tam niby też jest prysznic, ale tylko z nazwy. Syf taki, że tylko brakuje, żeby ktoś ich podkablował do ich odpowiednika naszego Sanepidu. Także spokojnie zjadłem sobie śniadanko, popiłem mocną poranną kawką i to mi musiało wystarczyć.
O 9 z hakiem jechałem już na ostatni rozładunek. 41km, zero korków, a i sam rozładunek błyskawiczny. Już od wczoraj miałem adres załadunku, więc na czasie mi zależało. O 11 byłem na miejscu. Obawiałem się, że będę musiał czekać do po południa, ale o dziwo od razu zaczęli mnie ładować i dokładnie o 12 byłem gotowy do drogi powrotnej. Super. Poszło wszystko aż nadspodziewanie dobrze. Nie chcąc tracić cennego czasu od razu ruszyłem. Rzadko mi się to zdarza, ale pauzę "wykręciłem" podczas załadunku. Obiadek musiał poczekać. Spowrotem w stronę Paryża, ale tym razem obleciałem go już A 104, a potem, widząc, że od A4 do A6 jest korek na "sto czwórce" objechałem to nacjonalką. Wskoczyłem na A5 i już prosta droga. Non stop na odcięciu, dokąd tylko czas mi pozwoli. Po drodze jeszcze tankowanie w Macon i na następnej pompie w Bourg en Bresse stanąłem na 9h. Mam nadzieję, że ruszając jutro o 5 rano uda mi się rozładować. A może i wrócić do domu. To byłby wypas :D
Jak pomyślałem, tak zrobiłem. 5 rano a ja już na drodze. Niestety już na początku spotkała mnie niemiła niespodzianka. Autostrada A40 zamknięta. To często się zdarza, gdyż prowadzą wtedy prace konserwacyjne w tunelu. Teraz tylko decyzja. Jadę dalej wytyczonem objazdem, co wiąże się z jakąś stratą czasy, czy czekam do 6 aż otworzą autostradę? Postanowiłem poczekać. Zatrzymałem się na pompie Aire de Cerdon tuż przed obowiązkowym zjazdem 9. Ruszyłem o 6 licząc na pustą drogę, ale okazało się, że coś się "zesrało" i autostarda była dalej zamknięta. No cóż. I tak bywa. Pojechałem więc objazdem. Szczęście w nieszczęściu, że objazd był tylko do następnego wjazdu, więc dużo nie straciłem. Gdybym musiał jechać do 10, to już by wesoło nie było. Miałem przed sobą kilka ciężarówek, a na czele dostojnie sunął silos z Transalliance. Dobrze go musieli załadować, bo na każdym podjeździe zwalniał do 20 km/h. Jak już pisałem, na szczęście objazd był w miarę krótki i moja strata zamknęła się w 15 minutach. Cały czas była szansa na powrót do domu. Dalej szło wszystko jak z płatka. Dosłownie zero jakichkolwiek przykrych niespodzianek. Dzięki temu o 15 zameldowałem się na rozładunku i już wiedziałem. Wieczorem kolacja z żoną i dziećmi. Czegoż chcieć więcej?
Zdążyłem jeszcze zajechać na bazę, zostawić papiery, wziąść zlecenia na jutro i byłem free. To był naprawdę "szybki Paryż" :D
Piątek, jak to piątek, więcej się udaje niż się pracuje. Z rana pojechałem  w góry, za Vicenzę zrobić 2 załadunki. Jeden dla mnie, drugi dla szefa. Szybka sprawa. Oba w tej samej miejscowości, na tej samej zonie industriale. O 10 już wracałem na bazę. W południe obiad w domu i teraz stoję sobię na spedycji, gdzie właśnie zaczęli mnie ładować. Na przyszły tydzień znowu Paryż.

1 komentarz: