sobota, 1 września 2012

Szybka Belgia?


No i doczekałem się. Mój spedytor Luca, tak, jak obiecał, znalazł mi ładunek, o czym pisałem już w dopisku do ostatniego posta.
W poniedziałek oczywiście autko zostało wypucowane, i ogólnie rzecz ujmując, przygotowane do trasy. We wtorek ostatnie sprawdzenie sprzętu. Olej, płyny. Wszystko OK.
 Siodło przesmarowane. Wszystko cacy. Jeszcze szybki obiadek z Rodzinką i można ruszać. Najgorszy moment każdego tygodnia. Syn już rozumie. Ale jak to wytłumaczyć niespełna 2 letniej córce? Żona oczywiście rozumie, ale też za każdym razem to przeżywa. Też nie jest jej lekko. W końcu zostaje sama z wszystkimi problemami. Na głowie cały dom, dzieci, i jeszcze do tego pies ;) Ale co zrobić? Ostatnie uściski i jedziemy.
Z domu na bazę mam 10 km, także ledwo Dafik złapał swoją temperaturę a już byliśmy na miejscu. Krótka wizyta w biurze, żeby wziąść kartę urlopową, wypić szybką kawkę i mnożna się podczepiać. Kilka chwil i już zestaw połączony, powietrze nabite, światła sprawdzone, żadnych anomalii nie widać, nie słychać, więc ruszamy.
Do Tregnago, gdzie miałem pierwszy załadunek nie jest daleko. Raptem 46 km. Za to widoki przepiękne. Lekko kręta SP10 i cały czas przed oczami góry...
Firmę już znam, więc nawet nie włączałem nawigacji. Niestety na miejscu spotkała mnie przykra niespodzianka. Miałem awizację na 14.00 i o tejże godzinie się zameldowałem na miejscu. Niestety towar nie był gotowy i musiałem czekać prawie do 16 tej. No cóż. I tak się zdarza.
Z Tregnago kolejne 40 km i jestem na mojej spedycji. Tam oczywiście loteria. Jak zwykle. Raz wpadnę i po 30 minutach wyjeżdżam, a czasem można pod rampą wykręcić pauzę 9h. Tym razem zeszło 2h, czyli powiedzmy przyzwoicie ;)
17.40 załadowany, z papierami w ręku wyjechałem w trasę.W sumie godzina nawet dobra. Zanim dojadę do Milano, będzie już po korkach (tak właśnie było). Po drodze krótki przystanek na Area di servizio Brianza Nord, żeby kupić ładowarkę i uchwyt do mojego nowego telefonu, który chwilowo będzie pełnił funkcję kamery . A nóż po drodze coś się nakręci :D
Kilkanaście minut po 21 zajechałem na parking w Como. Myślałem, że jeszcze uda mi się zrobić T2 na jutro. Niestety spedycja już była zamknięta. Dziwne. Zawsze mi się zdawało, że pracują do 22.30. Tak czy siak, do Szwajcarii bym już nie wjechał, więc spokojnie mogłem zacząć kręcić pauzę.
Rano zwlekłem się z wyra godzinę wcześniej, bo czułem, że dzisiaj czas będzie miał duże znaczenie. Na spedycji wir okrutny (warto było wcześniej wstać). Zostawiłem papiery i poszedłem na śniadanko. Zanim je zjadłem i doprowadziłem się do porządku, T2 było gotowe i mogłem jechać dalej. Niestety na granicy Ponte Chiasso wzięli się za naprawianie dziur na parkingu i burdel się zrobił tam straszny. Kolejne minuty uciekają, a dzień przecież dopiero się zaczynał. No nic. Jakoś i to ogarnąłem i w końcu wskoczyłem na autostradę. Co mnie miło zaskoczyło, cała Szwajcaria poszła jak z płatka, co wcale oczywiste nie jest. Jak ktoś tam jeździł tranzytem, to wie, o czym piszę. Lekkie zatwardzonko było na wjeździe do tunellu St. Gotthard, ale dosłownie kilku minutowe. Potem już non stop do Basel na odcięciu.
Pierwsza pompa we Francji i czas na jakiś obiadek. Czas miałem nawet dobry, ale pauzę zrobiłem tylko 45 minut, co by jeszcze o ludzkiej porze wskoczyć do Strasbourga. Tam też poszło jak z płatka, więc na dzisiaj zostało tylko dolecieć do Luxemburga, zatankować się i odpoczywać. Na dobrą sprawę mogłem jechać jeszcze ze 45 minut, ale po co?  Robota nie zając. Nie ucieknie ;)
Szybko stanąłem to i wstać trza było szybko :-P  3.30, a ja już na drodze. Nie lubię jeździć po Belgii, bo wszędzie zakaz wyprzedzania na drogach dwupasowych. Dlatego wolałem się zerwać wcześniej i przeskoczyć przed 6.00 (do tej godziny można wyprzedzać, ale pod warunkiem, że jest to oznakowane) całą Belgię. O 6.30 byłem już za Valenciennes i czekałem na otwarcie firmy. Dobrze, ze na "moim" zjeździe było Centre Routier Secourise (parking strzeżony dla ciężarówek z restauracją, łazienkami itd). Dzięki temu w spokoju wziąłem prysznic, ogoliłem się, zjadłem. Jednym słowem, wszystko co dobre dla ciała i duszy :D
Po ósmej zrzuciłem się w Mercedesie i pojechałem na drugi rozładunek koło Lens. W sumie koło 50 km. Tam też poszło jak z płatka, chociaż cieć przyczepił się, ze nie mam awizacji. Czasem jednak warto sprawę postawić na ostrzu noża.Szczególnie jak się wie, że towar jest PILNY. Nie był gość zbyt miły, więc też niemiło mu powiedziałem, że to nie mój problem, tylko spedytora i jak nie chce mnie rozładować to nie ma problemu. Zawiozę to z resztą zbieraniny na magazyn i niech się inni martwią ;) Byle mi tylko CMR podbił, że nie rozładowali z braku awizacji. Nie zdążyłem dojść do auta(miałem dzwonić na spedycję), kiedy już dostałem nr rampy do rozładunku. Wyobraźcie to sobie. Dało radę zrobić to bez awizacji...


Ostatni zrzut to już formalność. Stały punkt, gdzie zwozimy wszystkie "śmieci". Dokładnie firma, z którą moja spedycja ma umowę, że zwozimy tam wszelką zbieraninę, a oni zajmują się dystrybucją. O 13.00 byłem już rozładowany, najedzony i gotowy do dalszej jazdy. Zadzwoniłem do szeryfa i na powrót dostałem dwa miejsca załadunku (jedno 11 km od drugiego) za Liege. W sumie 240km na pusto, to trochę słaby interes, ale co mi do tego. Mi płacą za kręcenie kierownicą;) Dojeżdżając do Brukseli, i wiedząc, że nic mnie nie goni, zadzwoniłem do kumpla, który od lat tam mieszka i postanowiliśmy się spotkać na parkingu za Brukselą. Niby nic wielkiego, a cieszy. Zawsze bardzo miło wspominam takie spotkania. Po mniej więcej godzinie ruszyłem w ostatni etap dzisiejszego dnia i o 17.30 zameldowałem się na pierwszym załadunku. Oczywiście (nie zaskoczyło mnie to zbytnio) nie chciało i się już załadować tych TRZECH palet, więc spokojnie ustawiłem się na nockę u nich na parkingu.
      Od rana, jak można był się spodziewać, wszystko szło nie tak. jak to mówią. Gdzie człowiek się spieszy, tam diabeł się cieszy. Trzy palety owszem, były, ale każda w innym magazynie. Wybór prosty, albo pojeżdżę i pozbieram, albo będę czekał ciul wie, ile. No więc pozbierałem, ale z czasu jazdy pół godzinki poszło do kosza. No cóż. Zdarza się. Tylko czemu ku... w piątek? Jadę się skompletować w drugie miejsce, a tam odniosłem wrażenie jakby już trwał weekend. Nikomu do roboty się nie paliło. I tak oto na załadunek 16 palet poświęciłem prawie 3h.  Wściekły zacząłem już sam siebie uspokajać. W końcu byłem załadowany, więc cóż jeszcze mogło się stać. Teraz tylko 1200 km i jestem w domu...Hmm... Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Dojechałem do Luxemburga, żeby się zatankować i co? Akurat w momencie, kiedy przyszła moja kolej, szlag trafił system i nie szło zapłacić. Zanim obsługa doszła do wniosku, że można zrobić to ręcznie, zanim kierownik wytłumaczył kasjerce jak się obsługuje maszynkę do "kopiowania" kart, minęła godzina. Kolejna w plecy :( Jak to mówią, co się stało, to się nie odstanie, więc nie ma co płakać, tylko trza jechać. W sumie cała reszta dnai szła nawet dobrze. Przed Strasburgiem, co by uniknąć korków (była już 17.30), przeskoczyłem do Niemiec, dalej do Freiburga i landówkami w stronę Austrii, a dokładniej Bregenz.Uwielbiam tą drogę. Fakt, że trzeba trochę cierpliwości, bo pogonić tam się nie da, ale za to widoki wynagradzają wszystko, Jezioro Bodeńskie. Jak ja je lubię...
Tuż przed 22 stanąłem zaraz za Friedrichshafen z 9h52min jazdy.
No i sobota. Czas do domu. Wyjechałem rano po dokładnie dziewięciu godzinach pauzy. Już wiedziałem, że przed początkiem zakazu do domu nie dojadę. Była nikła szansa, że uda mi się dolecieć gdzieś do Affi, wtedy już na lekkiego "wariata" dojechałbym na bazę landówkami. Niestety życie lubi korygować takie założenia. Jeszcze do Innsbruck szło gładko. Potem niestety już nie. O 11 zamiast być w okolicach wspomnianego już Affi byłem 10 km przed Bolzano, czylil jakieś 130km wcześniej. No cóż. Chciał nie chciał stanąć trzeba. Na pompie oczywiście miejsca nie było wcale, więc stanałem na pierwszej zatoczce. Jak ja tego nie lubię !!! Cio zrobić. Zakaz to zakaz. Po jakichś 3 godzinach podjechała do mnie Polizia Stradale i kazali mi jechać dalej. Mówię, że przecież zakaz itd. Stanąłem z braku miejsca. To nic. Mówią. Jedź na Bolzano Sud, tam poza autostradą jest parking. No i właśnie tu jestem.
Czekam właśnie do północy (wtedy wyjdzie mi pauza 9h) i jadę do domu. Koło 2 powinienem być na miejscu.

Porobiłem kilka fotek w trasie, skręciłem kilka filmików. Fotki wrzucę jutro, już na spokojnie z domu. Nad filmikiem popracuję i zobaczę, czy wogóle coś z tego da się sklecić. Jak się uda, to też go udostępnię w późniejszym czasie.
I tak za bardzo się rozpisałem, więc już nie nudzę ;)

6 komentarzy:

  1. Super opis trasy, oby tak dalej :) Pozdrawiam z pod Barcelony :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Siema Szwagier. Daleko Cię wywiało ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło było się spotkać i obejrzeć żółtka ...:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie skleciłem filmik, z tego co nagrałem. Właśnie się ładuje na youtube. Najgorsze jest to, że wcięło mi cały przejazd przez Bruxelę, jak do Ciebie jechałem :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Ładny i wciągający opis :) , czekam na film i kolejne posty :)

    OdpowiedzUsuń